niedziela, 11 września 2016

W skrzyni albo w szafie z drogocennego hebanu

Tomasz Sętowski, Opiekunka wielu tradycji;
źródło obrazu:
 strona artysty
Gdybym miała zebrać i przechować najpiękniejsze i najdroższe mi skarby ludzkiej wyobraźni, długo wybierałabym dla nich miejsce, aby ściany, na których je rozwieszę, podkreślały barwy, a postumenty pozwalały docenić doskonałość formy i bogactwo treści. Jednak wystrzegałabym się muzeów, choćbym mogła wznieść Muzeum Wyobraźni, Muzeum Wymyślone, „które nie istnieje w żadnym punkcie globu poza moją czaszką”[1], bo sale muzealne są niczym cmentarze przebrzmiałych idei, skruszałych ze starości symboli, zapominanych z wolna skojarzeń. Być może dla owych skarbów właściwszy byłby Targ Wyobraźni, choć „większość rzeczy, jakie się znajduje na jarmarkach Wyobraźni, a zwłaszcza najlepsze z nich, wytworzono z cienkiego szkła i przezroczystej glinki, więc przy najczulszej nawet ostrożności wiele z nich tłucze się”[2] w drodze między statkiem, na którym przypłynęły, a straganem lub sklepem. A jednak sklep też nie spełniłby moich oczekiwań, choćby był magazynem z rodzaju domów handlowych, bo drażniłby przyziemnością handlu, obrotami i zyskami, z czym sztuce rzadko jest po drodze, nawet jeśli kolekcjonerzy i znawcy tematu twierdzą inaczej.

Tomasz Sętowski, Lot w wyobraźni;
źródło obrazu:
 strona artysty
Wybrałabym zatem Pałac Wyobraźni, koniecznie z białego marmuru, by wyglądał jak wysnuty z mgły. Jego komnatom nadałabym imiona, a w każdej szumiałyby fontanny, wabiąc zza okien ptactwo, które prześlizgiwałoby się między gęstwiną liści, i wpadałoby z trzepotem do środka, ażeby krążyć wśród ceramiki, egipskiej biżuterii i posążków z Grecji. Zwiedzanie nie wymagałoby biletów ani specjalnych zaproszeń, wystarczyłoby pokonać prowadzące do komnat korytarze, wąskie i tak kręte, aby już na początku wędrówki zniechęciły najmniej wytrwałych i by tylko niektórzy dotarli do pierwszej komnaty.

Komnata lapis lazuli
Sztandar z Ur
źródło zdjęcia: https://www.khanacademy.org
Taka komnata byłaby zapewne najdroższa i najbardziej pożądana (dlatego u mnie stałaby na czele wielu), a to z powodu skały lapis lazuli sprowadzonej z tych miejsc w Afganistanie, gdzie wydobywano ją przez sześć tysięcy lat aż po dziewiętnaste stulecie, aby stosować w mozaikach, nadając im tym samym głęboką ciemnoniebieską barwę, a potem jako kosztowny pigment, składnik ultramaryny, farby znanej w malarstwie przynajmniej od wieków średnich. Pośrodku komnaty, na cokole, ustawiłabym Sztandar z Ur, bo od dawna kusi mnie jego tajemnica, chociaż bowiem wiem, ile liczy sobie tysiącleci, nie znam jego przeznaczenia. To niewielkie pudełko z drewna, ozdobione mozaiką z lapis lazuli i muszli z Zatoki Perskiej, przedstawia sceny z czasów wojny i pokoju, i uczestniczących w nich Sumerów: stojących i siedzących, wolnych i jeńców wojennych, biesiadników i maszerujących żołnierzy. Myśląc o Sztandarze z Ur, wyobrażam sobie jego twórcę, zdolnego artystę lub biegłego rzemieślnika, bo udało mu się stworzyć opowieść bez słów – każdy może ją odczytać.

Johann Vermeer, Mleczarka (1658-1661);
źródło obrazu: www.rijksmuseum.nl
Aby jednak uznać komnatę za kompletną (z mojego punktu widzenia), dopełniłabym ją obrazami Johannesa Vermeera, zwłaszcza tymi, na których widać mocne plamy ultramaryny. Vermeer był rozrzutnym malarzem, a może nie godził się na namiastki i kompromisy, gdy w grę wchodziła sztuka, i tym jego cechom zawdzięczamy kolor turbanu dziewczyny z perłą, fartucha mleczarki, kaftana czytającej list, szaty geografa. Cudowna barwa ultramaryny z obrazów Vermeera jest pokrewna kolorom kamieni na Sztandarze z Ur, choć nic więcej dzieł tych nie łączy.

Komnata luster
Quentin Matsys, Bankier z żoną, 1514 r.;
źródło obrazu: pl.wikipedia.org
Wyobraźmy sobie brzęk monet. Cienkie jak papier albo grubsze od ostrza noża błyszczą na stole bankiera, a ten kładzie każdą na szalkę miniaturowej wagi, i bada, ile w niej złota w złocie. Znad modlitewnika czynność tę śledzi kobieta, zapewne jego żona, jakby nie mogła oprzeć się urodzie kruszcu i klejnotów, bo w zasięgu jej wzroku leżą też perły i wsunięte na tulejkę pierścionki. Jest też drugi mężczyzna; jego obecność zdradza umieszczone na skraju stołu wypukłe lustro, w którym widać jego odbicie, bo siedząc (lub stojąc) po drugiej stronie blatu, dla nas jest niewidoczny. Czeka zapewne na wycenę, pozwalając nam zgadywać bez końca, kim jest i co go tu przywiodło. Może to dłużnik? Przez laty zapożyczył się u bankiera i teraz nareszcie go spłaca? Albo dusigrosz i ciułacz, który raz w tygodniu przydreptuje z sakiewką wypchaną groszem, po czym lżejszy o ciężar monet wraca tam, skąd przybył, aby uzbierać nowe? Albo marzyciel, więc mimo przyziemnej profesji krawca, zapragnął zwiedzić świat, wszystkie te zamorskie kraje, do których nigdy nie zawitał, uwiązany do igieł i nici? Mógłby też być złodziejem lokującym łup, bo przecież nie da się na pierwszy rzut oka poznać, czy jego monety zarobiono w pocie czoła, czy pochodzą z rozboju. Kimkolwiek jest - czeka razem z nami.

Caravaggio, Narcyz (1597-1599);
źródło obrazu: pl.wikipedia.org
Do lustra z „Bankiera z żoną” dorzuciłabym inne, z opowieści o miłości skazanej na niespełnienie. Zdaniem Owidiusza było nim źródło, choć niektórzy upierają się przy sadzawce lub strumieniu. „Narcyza” Caravaggia zestawiłabym jednak z „Wenus z lustrem” Velázqueza, oba bowiem dzieła pokazują nie tylko młodość odbitą w gładkiej powierzchni zwierciadła, lecz również rodzaj bezgłośnego dialogu, jaki toczy się między tym, co odbite (niewyraźnie - jakby z trudem wyłaniało się z cienia) a osobą.


Velázquez, Wenus z lustrem, 1659 r.;
źródło obrazu: pl.wikipedia.org


Komnata Babilonu
Martin van Heemskerck, Babilon (ogrody Semiramidy);
źródło obrazu: pl.wikipedia.org
Ta komnata byłaby rotundą o suficie ze szkła; umiejscowiłabym ją w sercu pałacu, oświetlając tylko z góry i prawdziwym słońcem, aby w bramy i świątynie Babilonu tchnąć dawne życie. Zgromadziłabym w niej głównie budowle, zachowując wierność topografii miasta w czasach panowania króla Nabuchodonozora II, nie odmawiając sobie zwłaszcza Bramy Isztar, ale takiej, jaką widziałam w berlińskim Muzeum Pergamońskim, o ceramicznej powierzchni barwy indygo ozdobionej sylwetkami smoków, lwów i byków, zapomnianych bóstw Mezopotamii. Byłyby też ogrody Semiramidy, porośnięte bujną roślinnością tarasy nieopodal królewskiej siedziby, którą również – wraz z mityczną Wieżą Babel – zamknęłabym w moim Pałacu Wyobraźni.

Komnata okien
Bartolomé Esteban Murillo, Dwie kobiety w oknie,
ok. 1655-1660;
źródło obrazu: pl.wikipedia.org
Czas na panny lub kobiety okienne, te jawnie wyglądające przez okna, aby gapić się na przechodniów, chełpić młodością i wdziękiem, i nadstawiać uszu (jak na siedemnastowiecznym obrazie Murilla), i te zerkające nieśmiało ze strachu, że dostaną się na języki, choć ciekawość i próżność są od nich silniejsze, więc i one wychylą się w końcu za parapet, i rozciągną usta w uśmiechu. Ale i my je podglądamy, gdy w obramowaniu z ciemnego drewna są niczym utrwalone przez malarza znaki przemijania i nietrwałości ludzkiego piękna, zwłaszcza gdy zza ich jeszcze prostych pleców wyłaniają się podstarzałe służki, matki i nianie.

Caspar David Friedrich, Kobieta w oknie, 1822;
źródło obrazu: pl.wikipedia.org
„Dwóm kobietom w oknie” przeciwstawiłabym portret Karoliny Friedrich. Kobieta stoi w oknie o otwartej okiennicy, w plamie światła wlewającego się do pokoju z zewnątrz, bo tak pali słońce, że korony topoli i maszty statku wydają się jasnożółte. Suknia kobiety układa się w miękkie fałdy, połyskując złotem na załamaniach i zgięciach, jakby pochwyciwszy słoneczne promienie, uwięziła je między wątkiem a osnową. Gdyby Karolina Friedrich nie była już mężatką, można by podejrzewać u niej zalotny uśmiech (jak u dziewczyny z obrazu Murilla), ale tak – może tęskni za nieznanymi światami?

Odzienia
Tomasz Sętowski, Oblężenie Babilonu;
źródło obrazu:
 strona artysty
Komnat w moim Pałacu Wyobraźni urządziłabym znacznie więcej, a z czasem powstawałyby nowe, abym mogła wracać do nich myślami wówczas, gdy codzienność dźwięczałaby smutkiem i nudą. Byłyby niczym barwne ubrania przechowywane na dni, gdy nosi się tylko czarne – jak odzienia z miniatury Kawafisa („W skrzyni albo w szafie z drogocennego hebanu złożę i przechowam odzienia mego życia. Niebieskie ubrania. A potem czerwone, najpiękniejsze ze wszystkich. Po nich żółte. A na koniec niebieskie znowu, ale dużo bardziej spłowiałe niźli tamte pierwsze. Będę je przechowywał troskliwie, pieczołowicie. Kiedy będę nosił czarne ubrania, kiedy w czarnym domu będę mieszkał, w ciemnym pokoju, nieraz szafę otworzę z radością, z tęsknotą i z rozpaczą. Popatrzę na ubrania i przypomnę sobie wielkie święto, którego wrota będą już zamknięte na głucho. Święto skończone, zamknięte. Meble bez ładu rozrzucone po pokojach. Talerze i kielichy rozbite na ziemi. Wszystkie świece wypalone. Wino wypite do dna. Wszyscy goście już sobie poszli. Niektórzy zmęczeni, będą jak ja siedzieć w swoich ciemnych domach, inni, jeszcze bardziej zmęczeni, już będą spali.”[3]).





[1] Waldemar Łysiak, MW, KAW, Kraków 1990, s. 10.
[2] Konstandinos Kawafis, Wiersze i proza, tłum. Zygmunt Kubiak, Świat Książki, Warszawa 2001, s. 230.
[3] Odzienia [w:] Konstandinos Kawafis, Wiersze i proza, tłum. Zygmunt Kubiak, Świat Książki, Warszawa 2001, s. 232.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Będzie mi miło, drogi Czytelniku, gdy podzielisz się refleksjami o moich tekstach. :-)