sobota, 16 stycznia 2016

Wieczny Tułacz

Marc Chagall, Nad Witebskiem, 1914;
obraz ukazuje Żyda Wiecznego Tułacza;
źródło: http://en.museeduluxembourg.fr/
Niewiele jest narodów, których historia mówi głównie o trwających tysiąclecia wędrówkach w poszukiwaniu ojczyzny i domu. Legenda o Żydzie Wiecznym Tułaczu miała być pierwotnie „legendą o człowieku z Jerozolimy, który grubiańskimi słowami obraził Chrystusa, a według niektórych wersji miał go nawet uderzyć. Winny bluźnierstwa, został skazany na tułacze życie i będzie się błąkać bez wytchnienia aż do Dnia Sądu, nie znajdując spoczynku także po śmierci”[1]. Ów Wieczny Tułacz nosił różne imiona, choć najczęściej nazywano go Ahaswerusem, i był przeważnie bohaterem literatury plebejskiej schyłku średniowiecza, kiedy to przypisywano mu zadziwiające pospólstwo obyczaje (wędruje boso, „nie może spać ani usiedzieć spokojnie na miejscu, a gdy przebywa u kogoś w gościnie, przez całą noc krąży nieustannie wokół stołu”[2]). Ta prosta i niewiarygodna historia jest jednak celną metaforą; los Żyda Wiecznego Tułacza w istocie symbolizuje los narodu, jego prześladowania i dążenie do odzyskania utraconej ojczyzny.

Francisco Pradilla, Poddanie Granady, 1882;
scena wygnania Żydów;
źródło:  es.wikipedia.org/wiki/Francisco_Pradilla
Wędrówki Żydów były konsekwencją przemian historycznych i społecznych, które, chwiejąc jakim takim porządkiem świata, wywoływały fale niechęci, czasem nienawiść i przemoc. Wystarczy przytoczyć los Sefardyjczyków; ich wygnanie z Hiszpanii zostało postanowione nie tylko ze względu na dążenia inkwizycji do „wykorzenienia wszelkiej nieprawowiernej myśli”[3]; historycy mówią też o „pragnieniu zawładnięcia żydowskim mieniem”, „antyżydowskich przesądach środowisk katolickich, szczególnie dominikanów”, o „skutku procesu redystrybucji dóbr, których rosnący niedobór był wynikiem przeludnienia”[4]. Niezależnie od tego, co przeważyło, wędrówka Żydów sefardyjskich (Sefard z hebrajskiego oznacza Hiszpanię) rozpoczęła się w 1492 roku edyktem królewskim podpisanym w Granadzie przez Ferdynanda i Izabelę, Królów Katolickich Hiszpanii. Mieszkających tam od zburzenia Drugiej Świątyni Jerozolimskiej Sefardyjczyków skazano na tułaczkę, a ci, którzy zostali, musieli przyjąć chrześcijaństwo. Historię takiej właśnie rodziny pamiętam z „Rękopisu znalezionego w Saragossie” Jana hr. Potockiego; tam również Żyd Wieczny Tułacz opowiada historię swego rodu.

Fragment filmu "Rękopis znaleziony w Saragossie", reż. Wojciech Has, 1964;
/kompilacja scen - cyfrowa rekonstrukcja/

Gustave Doré, Żyd Wieczny Tułacz, XIX w.;
źródło: collections.vam.ac.uk
Podobno światły i wpływowy Izaak Abrawanel, pochodzący z zamożnej rodziny Żydów portugalskich, starał się przeszkodzić podpisaniu edyktu. Jako królewski dworzanin i „wysoki funkcjonariusz, zaproponował królowi majątek (…). Torquemada, wielki inkwizytor, nie zważając na protokół wtargnął nagle do sali obrad i potrząsając krucyfiksem wykrzyknął: Strzeżcie się gniewu Stwórcy, którego zły Judasz sprzedał za trzydzieści srebrników. Jeżeli przystajecie na ten handel, sprzedajecie nawet Go drożej. Ja zrzekam się urzędu i umywam ręce, ale wy odpowiecie za to przed Bogiem![5]. To przesądziło sprawę; Abrawanel wraz z innymi, a było ich ponoć przynajmniej pięćdziesiąt tysięcy, wyjechał z Hiszpanii. Sefardyjczycy rozproszyli się po świecie, trafiając nawet, choć na krótko, na ziemie polskie.

Ana Alcaide, "Debajo de los tilos";
/muzyka o korzeniach hiszpańskich i sefardyjskich/

Marc Chagall, Żyd Wieczny Tułacz, 1923;
źródło: www.wikiart.org/en/marc-chagall/the-wandering-jew-1925
W historii Żydów sefardyjskich i w ogóle narodu żydowskiego najbardziej zadziwia mnie fakt trwałości ich kultury. Niezwykłym dokonaniem jest zachowanie przez tysiące lat zniewolenia i wygnania poczucia tożsamości narodowej, obrzędów, tradycji, wierzeń i tekstów, w których oprócz znanych z Biblii wątków znajdziemy opowiastki lekkie i nawet zabawne, choćby o początkach nieprzyjaźni psa z kotem. Przetrwały też historyjki wymyślane i spisywane przez zwykłych ludzi, jak na przykład ta, zaczerpnięta ze wspomnień Żydówki Glikl z Hameln żyjącej u schyłku XVII wieku: „Ojciec-ptak mieszkał z trzema pisklętami nad brzegiem morza. Pewnego razu rozpętała się wielka burza i olbrzymie fale zalały plażę. Jeżeli nie zdołamy przedostać się natychmiast na drugi brzeg, jesteśmy zgubieni – powiedział ojciec i chwyciwszy pierwsze pisklę w szpony, pofrunął nad morzem. W połowie drogi odezwał się do syna: Ileż kłopotów mi sprawiasz! A teraz ryzykuję życiem dla ciebie. Kiedy będę stary, czy ty także będziesz mi pomagał i troszczył się o mnie? Mały ptaszek odpowiedział: Mój drogi, ukochany ojcze, przenieś mnie tylko na drugi brzeg. Kiedy będziesz stary, będę robił dla ciebie wszystko, czego będziesz potrzebował. W tym momencie ojciec upuścił pisklę do morza, mówiąc: Oto jak należy postępować z takim kłamcą, jak ty.

Tradycyjna piosenka sefardyjska

Ojciec zawrócił po drugie pisklę i w połowie drogi powtórzył mu to, co powiedział pierwszemu. Mały ptaszek przyrzekł uczynić dla ojca wszystko, co dobre na świecie. I znowu ojciec upuścił swoje pisklę do morza, mówiąc: I ty także jesteś kłamcą. Niosąc trzecie nad wodami morza, zadał mu to samo pytanie. Ptaszek odpowiedział: Ojcze, drogi ojcze, wszystko, co powiedziałeś, to prawda – że z mojego powodu cierpiałeś wiele trudów i zmartwień. Moim obowiązkiem jest odpłacić się tobie, jeżeli to tylko będzie możliwe, ale nie mogę tego obiecać na pewno. Mogę jednak przyrzec, że kiedy któregoś dnia będę miał własne dzieci, uczynię dla nich wszystko to, co ty zrobiłeś dla mnie. Ojciec odrzekł na to: Mówisz, jak trzeba, jesteś też bystry. Pozwolę ci żyć i przeniosę cię na drugi brzeg morza”[6]. Co niezwłocznie uczynił. Prawda, że to ładne i mądre?




[1] Nowy leksykon judaistyczny, pod red. J. H. Schoepsa, Warszawa 2007, s. 30.
[2] tamże, s. 31.
[3] tamże, s. 33.
[4] Joseph J. Lévy, Yolande Cohen, Żydzi sefardyjscy, Warszawa 2005, s. 32.
[5] tamże, s. 32.
[6] Natalie Zemon Davis, Kobiety na marginesach. Trzy siedemnastowieczne życiorys, Warszawa 2012, S. 13-14.

16 komentarzy:

  1. Bardzo mi się podoba przypowieść o pisklętach... Trochę okrutna, ale takie jest życie... Bardzo ciekawy temat o Wiecznym Tułaczu. Pisarze bardzo chętnie i często czynią do niego aluzje, wiele tropów wiedzie do niego. Ostatnio w "Judaszu" Amosa Oza...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Polubiłam Glikl. Widziała świat zupełnie inaczej, niż współcześnie jesteśmy przyzwyczajeni. Jej bajka o pisklętach dziś miałaby inny morał. :-)

      Usuń
  2. Jak zawsze podoba mi się tutaj połączenie słowa i obrazu. Już wczoraj, zanim przeczytałam opowieść, zwróciłam uwagę na piękne ilustracje - Chagall! Mam do niego wielki sentyment i zawsze przypominam sobie jego witraże w Moguncji, które widziałam przed laty. I jeszcze widzę tutaj mój ukochany "Rękopis..."
    Chodzimy często podobnymi ścieżkami po tym ogromnym polu sztuki.
    Mit Wiecznego Tułacza bardzo nośny i wyjątkowo związany z historią diaspory. Przypomniał mi się jeszcze Ahaswerus Maurycego Gottlieba - ale to chyba tylko koincydencja, bo obraz przedstawia (jak mnie uczono) perskiego króla, a skąd ta zbieżność imion, czy przypadkowa - nie wiem. Dziękuję za pięknie opowiedzianą historię!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Miałam pokazać wspomniany przez Panią obraz Gottlieba, ale ponieważ przedstawia króla perskiego Ahaswerusa, którego imię błędnie nadawano Wiecznemu Tułaczowi, zrezygnowałam. Z bólem serca, bo bardzo lubię malarstwo Maurycego Gottlieba. Tak, i również jestem zauroczona "Rękopisem znalezionym w Saragossie", choć wolę książkę od filmu. Pozdrawiam. :-)

      Usuń
  3. Temat Żydów sefardyjskich to fascynująca sprawa - hiszpańscy historycy zajmują się śledzeniem ich losów aż po ziemie Ameryki Południowej. Ferdynand i Izabela zaś to ciekawa para - odkąd poznałam ich historię, wydali mi się najpierw zdeterminowani i świetni w polityce, potem jakby trochę oszaleli... ;-) Może pijani sukcesami...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mnie bardziej niż Izabela i Ferdynand interesują Sefardyjczycy, a to, że piszą o nich najczęściej Hiszpanie i Włosi doprowadza mnie do rozpaczy. ;-) Żałuję, że nie jestem poliglotką. Są też rewelacyjne wspomnienia pochodzące z XVI i XVII wieku, ale tych także nikt w całości nie przełożył na polski. Szkoda. ;-)

      Usuń
  4. Z wielką przyjemnością przeczytałam ten wpis i odnośne komentarze! "Rękopis..." to od wszesnej młodości jedna z moich ulubionych książek, pokochałam ją za niesamowity nastrój i piękne historie osób, z którymi styka się bohater. Film mnie nie porwał, wręcz przeciwnie, zamiast baśni, tajemnicy, i nastroju, zaoferował widzowi dystans i ironię, co być może ma walor samo w sobie, ale nie oddaje ducha książki. Opowiastka z morałem faktycznie dość okrutna, ale dająca do myślenia...Pozdrawiam, i z przyjemnością dodaję tego bloga do zakładek.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Miło mi bardzo, że zajrzała Pani do mnie, zwłaszcza że ogromnie spodobał mi się Pani blog. Pani posty o Wenecji są rewelacyjne; czeka mnie sporo przyjemnej lektury, bo zamierzam też przeczytać wcześniejsze. Pozdrawiam gorąco! :-)

      Usuń
    2. Tu muszę po pierwsze zdecydowanie opowiedzieć się również po stronie książki - jest niezwykła w nastroju, misterna w budowie, baśniowa, prawdziwa, wspaniała. Ale i film darzę sentymentem, pewnie przez wzgląd na wspomnienia - widziałam go po raz pierwszy w jakimś kinie studyjnym w Krakowie, była może garstka widzów tylko i jakaś taka wspaniała atmosfera, wspólne poczucie humoru, jakieś poczucie wspólnoty, no i tamten wieczór deszczowy, zimowy.
      Po drugie - ogromnie się cieszę, że autorki dwóch blogów, które tak sobie cenię, nareszcie się spotkały :)

      Usuń
    3. Znalazłam blog Sukienka w kropki dzięki Pani stronie, a tytuły postów (o Wenecji), nazwa dzielnicy Cannaregio i wzmianka o getcie - podziałały wręcz elektryzująco. To cudowny zbieg okoliczności, że mogłam spojrzeć na te miejsca oczami osoby, która widziała je naprawdę. :-)

      Usuń
    4. Już od pierwszych zdań posta od razu myślałam o ,,Rękopisie...". Baśń o pisklętach mimo, że okrutna, ale i wspaniała. Takie właśnie są prawdziwe baśnie, surowe i mądre, bo przecież życie też bywa okrutne. Osobiście nie lubię tych uwspółcześnionych baśni, gdzie wszystko się wygładza, aby dzieciom było miło. Swoim dzieciom, zawsze czytałam baśnie w wersjach oryginalnych

      Usuń
    5. Tak, "Rękopis..." jest oczywistym skojarzeniem. Ja także jestem zwolenniczką baśni bez zbędnych upiększeń i wymuszonych szczęśliwych zakończeń. :-)

      Usuń
  5. Nie wiedziałam,że takie blogi istnieją. Rewelacja! Wspaniała robota. Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo mi miło, ale jestem pewna, że podobnych blogów jest bardzo dużo. :-) Pozdrawiam Panią serdecznie. :-)

      Usuń
  6. Ta kultura, pomimo negatywnej atmosfery jaka wokół niej panuje i narosła przez wieki, jest niezwykle fascynująca. To, że stanowią społeczność, zamkniętą, bardzo przywiązaną do tradycji i z trudną historią, potęguje ciekawość.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Niezrozumienie wynika prawdopodobnie z niewiedzy. :-) A przywiązanie do tradycji jest bardzo cenną wartością i zasługuje na szacunek. Pozdrawiam serdecznie. :-)

      Usuń

Będzie mi miło, drogi Czytelniku, gdy podzielisz się refleksjami o moich tekstach. :-)