Marc Chagall, Nad Witebskiem, 1914; obraz ukazuje Żyda Wiecznego Tułacza; źródło: http://en.museeduluxembourg.fr/ |
Niewiele
jest narodów, których historia mówi głównie o trwających tysiąclecia wędrówkach
w poszukiwaniu ojczyzny i domu. Legenda o Żydzie Wiecznym Tułaczu miała być
pierwotnie „legendą o człowieku z Jerozolimy, który grubiańskimi słowami
obraził Chrystusa, a według niektórych wersji miał go nawet uderzyć. Winny
bluźnierstwa, został skazany na tułacze życie i będzie się błąkać bez
wytchnienia aż do Dnia Sądu, nie znajdując spoczynku także po śmierci”[1].
Ów Wieczny Tułacz nosił różne imiona, choć najczęściej nazywano go Ahaswerusem,
i był przeważnie bohaterem literatury plebejskiej schyłku średniowiecza, kiedy to
przypisywano mu zadziwiające pospólstwo obyczaje (wędruje boso, „nie może spać
ani usiedzieć spokojnie na miejscu, a gdy przebywa u kogoś w gościnie, przez
całą noc krąży nieustannie wokół stołu”[2]). Ta
prosta i niewiarygodna historia jest jednak celną metaforą; los Żyda Wiecznego
Tułacza w istocie symbolizuje los narodu, jego prześladowania i dążenie do
odzyskania utraconej ojczyzny.
Francisco Pradilla, Poddanie Granady, 1882; scena wygnania Żydów; źródło: es.wikipedia.org/wiki/Francisco_Pradilla |
Wędrówki
Żydów były konsekwencją przemian historycznych i społecznych, które, chwiejąc
jakim takim porządkiem świata, wywoływały fale niechęci, czasem nienawiść i przemoc.
Wystarczy przytoczyć los Sefardyjczyków; ich wygnanie z Hiszpanii zostało
postanowione nie tylko ze względu na dążenia inkwizycji do „wykorzenienia
wszelkiej nieprawowiernej myśli”[3]; historycy
mówią też o „pragnieniu zawładnięcia żydowskim mieniem”, „antyżydowskich
przesądach środowisk katolickich, szczególnie dominikanów”, o „skutku procesu
redystrybucji dóbr, których rosnący niedobór był wynikiem przeludnienia”[4].
Niezależnie od tego, co przeważyło, wędrówka Żydów sefardyjskich (Sefard z hebrajskiego oznacza Hiszpanię)
rozpoczęła się w 1492 roku edyktem królewskim podpisanym w Granadzie przez Ferdynanda
i Izabelę, Królów Katolickich Hiszpanii. Mieszkających tam od zburzenia Drugiej
Świątyni Jerozolimskiej Sefardyjczyków skazano na tułaczkę, a ci, którzy
zostali, musieli przyjąć chrześcijaństwo. Historię takiej właśnie rodziny
pamiętam z „Rękopisu znalezionego w Saragossie” Jana hr. Potockiego; tam
również Żyd Wieczny Tułacz opowiada historię swego rodu.
Fragment filmu "Rękopis znaleziony w Saragossie", reż. Wojciech Has, 1964;
/kompilacja scen - cyfrowa rekonstrukcja/
Gustave Doré, Żyd Wieczny Tułacz, XIX w.; źródło: collections.vam.ac.uk |
Podobno
światły i wpływowy Izaak Abrawanel, pochodzący z zamożnej rodziny Żydów
portugalskich, starał się przeszkodzić podpisaniu edyktu. Jako królewski
dworzanin i „wysoki funkcjonariusz, zaproponował królowi majątek (…).
Torquemada, wielki inkwizytor, nie zważając na protokół wtargnął nagle do sali
obrad i potrząsając krucyfiksem wykrzyknął: Strzeżcie
się gniewu Stwórcy, którego zły Judasz sprzedał za trzydzieści srebrników.
Jeżeli przystajecie na ten handel, sprzedajecie nawet Go drożej. Ja zrzekam się
urzędu i umywam ręce, ale wy odpowiecie za to przed Bogiem!”[5]. To
przesądziło sprawę; Abrawanel wraz z innymi, a było ich ponoć przynajmniej
pięćdziesiąt tysięcy, wyjechał z Hiszpanii. Sefardyjczycy rozproszyli się po
świecie, trafiając nawet, choć na krótko, na ziemie polskie.
Ana Alcaide, "Debajo de los tilos";
/muzyka o korzeniach hiszpańskich i sefardyjskich/
Marc Chagall, Żyd Wieczny Tułacz, 1923; źródło: www.wikiart.org/en/marc-chagall/the-wandering-jew-1925 |
W
historii Żydów sefardyjskich i w ogóle narodu żydowskiego najbardziej zadziwia
mnie fakt trwałości ich kultury. Niezwykłym dokonaniem jest zachowanie przez
tysiące lat zniewolenia i wygnania poczucia tożsamości narodowej, obrzędów,
tradycji, wierzeń i tekstów, w których oprócz znanych z Biblii wątków znajdziemy
opowiastki lekkie i nawet zabawne, choćby o początkach nieprzyjaźni psa z
kotem. Przetrwały też historyjki wymyślane i spisywane przez zwykłych ludzi,
jak na przykład ta, zaczerpnięta ze wspomnień Żydówki Glikl z Hameln żyjącej u
schyłku XVII wieku: „Ojciec-ptak mieszkał z trzema pisklętami nad brzegiem
morza. Pewnego razu rozpętała się wielka burza i olbrzymie fale zalały plażę. Jeżeli nie zdołamy przedostać się
natychmiast na drugi brzeg, jesteśmy zgubieni – powiedział ojciec i
chwyciwszy pierwsze pisklę w szpony, pofrunął nad morzem. W połowie drogi
odezwał się do syna: Ileż kłopotów mi
sprawiasz! A teraz ryzykuję życiem dla ciebie. Kiedy będę stary, czy ty także
będziesz mi pomagał i troszczył się o mnie? Mały ptaszek odpowiedział: Mój drogi, ukochany ojcze, przenieś mnie
tylko na drugi brzeg. Kiedy będziesz stary, będę robił dla ciebie wszystko,
czego będziesz potrzebował. W tym momencie ojciec upuścił pisklę do morza,
mówiąc: Oto jak należy postępować z takim
kłamcą, jak ty.
Tradycyjna piosenka sefardyjska
Ojciec
zawrócił po drugie pisklę i w połowie drogi powtórzył mu to, co powiedział
pierwszemu. Mały ptaszek przyrzekł uczynić dla ojca wszystko, co dobre na
świecie. I znowu ojciec upuścił swoje pisklę do morza, mówiąc: I ty także jesteś kłamcą. Niosąc trzecie
nad wodami morza, zadał mu to samo pytanie. Ptaszek odpowiedział: Ojcze, drogi ojcze, wszystko, co
powiedziałeś, to prawda – że z mojego powodu cierpiałeś wiele trudów i
zmartwień. Moim obowiązkiem jest odpłacić się tobie, jeżeli to tylko będzie
możliwe, ale nie mogę tego obiecać na pewno. Mogę jednak przyrzec, że kiedy któregoś
dnia będę miał własne dzieci, uczynię dla nich wszystko to, co ty zrobiłeś dla
mnie. Ojciec odrzekł na to: Mówisz,
jak trzeba, jesteś też bystry. Pozwolę ci żyć i przeniosę cię na drugi brzeg
morza”[6].
Co niezwłocznie uczynił. Prawda, że to ładne i mądre?
[1] Nowy leksykon judaistyczny, pod
red. J. H. Schoepsa, Warszawa 2007, s. 30.
[2] tamże, s. 31.
[3] tamże, s. 33.
[4] Joseph J. Lévy, Yolande Cohen,
Żydzi sefardyjscy, Warszawa 2005, s. 32.
[5] tamże, s. 32.
[6] Natalie Zemon Davis, Kobiety na
marginesach. Trzy siedemnastowieczne życiorys, Warszawa 2012, S. 13-14.
Bardzo mi się podoba przypowieść o pisklętach... Trochę okrutna, ale takie jest życie... Bardzo ciekawy temat o Wiecznym Tułaczu. Pisarze bardzo chętnie i często czynią do niego aluzje, wiele tropów wiedzie do niego. Ostatnio w "Judaszu" Amosa Oza...
OdpowiedzUsuńPolubiłam Glikl. Widziała świat zupełnie inaczej, niż współcześnie jesteśmy przyzwyczajeni. Jej bajka o pisklętach dziś miałaby inny morał. :-)
UsuńJak zawsze podoba mi się tutaj połączenie słowa i obrazu. Już wczoraj, zanim przeczytałam opowieść, zwróciłam uwagę na piękne ilustracje - Chagall! Mam do niego wielki sentyment i zawsze przypominam sobie jego witraże w Moguncji, które widziałam przed laty. I jeszcze widzę tutaj mój ukochany "Rękopis..."
OdpowiedzUsuńChodzimy często podobnymi ścieżkami po tym ogromnym polu sztuki.
Mit Wiecznego Tułacza bardzo nośny i wyjątkowo związany z historią diaspory. Przypomniał mi się jeszcze Ahaswerus Maurycego Gottlieba - ale to chyba tylko koincydencja, bo obraz przedstawia (jak mnie uczono) perskiego króla, a skąd ta zbieżność imion, czy przypadkowa - nie wiem. Dziękuję za pięknie opowiedzianą historię!
Miałam pokazać wspomniany przez Panią obraz Gottlieba, ale ponieważ przedstawia króla perskiego Ahaswerusa, którego imię błędnie nadawano Wiecznemu Tułaczowi, zrezygnowałam. Z bólem serca, bo bardzo lubię malarstwo Maurycego Gottlieba. Tak, i również jestem zauroczona "Rękopisem znalezionym w Saragossie", choć wolę książkę od filmu. Pozdrawiam. :-)
UsuńTemat Żydów sefardyjskich to fascynująca sprawa - hiszpańscy historycy zajmują się śledzeniem ich losów aż po ziemie Ameryki Południowej. Ferdynand i Izabela zaś to ciekawa para - odkąd poznałam ich historię, wydali mi się najpierw zdeterminowani i świetni w polityce, potem jakby trochę oszaleli... ;-) Może pijani sukcesami...
OdpowiedzUsuńMnie bardziej niż Izabela i Ferdynand interesują Sefardyjczycy, a to, że piszą o nich najczęściej Hiszpanie i Włosi doprowadza mnie do rozpaczy. ;-) Żałuję, że nie jestem poliglotką. Są też rewelacyjne wspomnienia pochodzące z XVI i XVII wieku, ale tych także nikt w całości nie przełożył na polski. Szkoda. ;-)
UsuńZ wielką przyjemnością przeczytałam ten wpis i odnośne komentarze! "Rękopis..." to od wszesnej młodości jedna z moich ulubionych książek, pokochałam ją za niesamowity nastrój i piękne historie osób, z którymi styka się bohater. Film mnie nie porwał, wręcz przeciwnie, zamiast baśni, tajemnicy, i nastroju, zaoferował widzowi dystans i ironię, co być może ma walor samo w sobie, ale nie oddaje ducha książki. Opowiastka z morałem faktycznie dość okrutna, ale dająca do myślenia...Pozdrawiam, i z przyjemnością dodaję tego bloga do zakładek.
OdpowiedzUsuńMiło mi bardzo, że zajrzała Pani do mnie, zwłaszcza że ogromnie spodobał mi się Pani blog. Pani posty o Wenecji są rewelacyjne; czeka mnie sporo przyjemnej lektury, bo zamierzam też przeczytać wcześniejsze. Pozdrawiam gorąco! :-)
UsuńTu muszę po pierwsze zdecydowanie opowiedzieć się również po stronie książki - jest niezwykła w nastroju, misterna w budowie, baśniowa, prawdziwa, wspaniała. Ale i film darzę sentymentem, pewnie przez wzgląd na wspomnienia - widziałam go po raz pierwszy w jakimś kinie studyjnym w Krakowie, była może garstka widzów tylko i jakaś taka wspaniała atmosfera, wspólne poczucie humoru, jakieś poczucie wspólnoty, no i tamten wieczór deszczowy, zimowy.
UsuńPo drugie - ogromnie się cieszę, że autorki dwóch blogów, które tak sobie cenię, nareszcie się spotkały :)
Znalazłam blog Sukienka w kropki dzięki Pani stronie, a tytuły postów (o Wenecji), nazwa dzielnicy Cannaregio i wzmianka o getcie - podziałały wręcz elektryzująco. To cudowny zbieg okoliczności, że mogłam spojrzeć na te miejsca oczami osoby, która widziała je naprawdę. :-)
UsuńJuż od pierwszych zdań posta od razu myślałam o ,,Rękopisie...". Baśń o pisklętach mimo, że okrutna, ale i wspaniała. Takie właśnie są prawdziwe baśnie, surowe i mądre, bo przecież życie też bywa okrutne. Osobiście nie lubię tych uwspółcześnionych baśni, gdzie wszystko się wygładza, aby dzieciom było miło. Swoim dzieciom, zawsze czytałam baśnie w wersjach oryginalnych
UsuńTak, "Rękopis..." jest oczywistym skojarzeniem. Ja także jestem zwolenniczką baśni bez zbędnych upiększeń i wymuszonych szczęśliwych zakończeń. :-)
UsuńNie wiedziałam,że takie blogi istnieją. Rewelacja! Wspaniała robota. Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńBardzo mi miło, ale jestem pewna, że podobnych blogów jest bardzo dużo. :-) Pozdrawiam Panią serdecznie. :-)
UsuńTa kultura, pomimo negatywnej atmosfery jaka wokół niej panuje i narosła przez wieki, jest niezwykle fascynująca. To, że stanowią społeczność, zamkniętą, bardzo przywiązaną do tradycji i z trudną historią, potęguje ciekawość.
OdpowiedzUsuńNiezrozumienie wynika prawdopodobnie z niewiedzy. :-) A przywiązanie do tradycji jest bardzo cenną wartością i zasługuje na szacunek. Pozdrawiam serdecznie. :-)
Usuń