wtorek, 13 stycznia 2015

Na służbie

autor: William MacGregor Paxton;
zdjęcie z: 
www.the-athenaeum.org
Służące, kucharki, nianie, bony… Bez legionu sług domowych, jak nazywano pracujące w zamożnych rodzinach pomocnice z niższych sfer, nie poradziłaby sobie żadna pani domu. Na przełomie XIX i XX wieku w domostwach lekarzy, profesorów uniwersytetów, prawników oraz mieszczan zatrudniano służbę, która gotowała, sprzątała, zaopatrywała spiżarnie, paliła w piecach, prała w zamian za skromną tygodniówkę, czasem dach nad głową. Żona Stanisława Wyspiańskiego, z pochodzenia podkrakowska chłopka, służyła u jego ciotki, Joanny Stankiewiczowej, nim artysta zdecydował się na małżeństwo. Poznał ją ponoć na moście Dębnickim, kiedy próbowała popełnić samobójstwo, bo uwiedziona przez pana z poprzedniego miejsca pracy, spodziewała się dziecka (później Wyspiański uznał je za własne). Niewiele więc brakowało, by Teofilę Spytkównę spotkał tragiczny los.

autor: Emanuel Phillips Fox;
zdjęcie: 
www.museumsyndicate.com
W Krakowie o służące nie było trudno, lecz sposób ich pozyskiwania może dziś budzić wątpliwości natury moralnej. Poza licencjonowanymi zakładami „stręczenia sług” działało sporo pokątnych, inwigilowanych nawet przez policję. Przede wszystkim jednak już po tym, jak na Rynku stanął pomnik Adama Mickiewicza, tam właśnie odbywał się targ służących. Co dwa tygodnie „(…) gromadziły się pod pomnikiem tłumy dziewcząt i kobiet gotowych przyjąć pracę służącej lub dochodzącej obsługaczki. Przypatrywały się im panie domów, krytycznym okiem oceniały ich walory jako pracownic domowych, a zarazem ich ewentualną niebezpieczną atrakcyjność dla pana i panicza. Dziewczęta chodziły lub stały skromne, zawstydzone, w chustkach lub bez, w co która mogła ubrane, wyczekujące, by podeszła do nich ‘kapeluszowa’. A gdy podeszła, zaczynało się oglądanie towaru, upokarzające wypytywania: a skąd, a dlaczego odeszła, a gdzie książeczka, a czy aby nie złodziejka?”.[1] Nie było to ani miłe, ani humanitarne i wielu nasunie skojarzenie z targiem niewolników (albo niewolnic).

ok. 1900 r.;
zdjęcie z: www.pinterest.com
W „Niepokornych” służba pozostaje niezmiennie w cieniu głównych bohaterek powieści i w gruncie rzeczy poświęciłam jej niewiele uwagi. Małgorzata i Marcysia z otwockiego pensjonatu Pohoreckich oraz Katarzyna, kucharka Wajnerów, właścicieli kamienicy na Kanoniczej, są kobietami budzącymi sympatię, zżytymi z pracodawcami, lojalnymi, pracowitymi, mistrzyniami w swym fachu. Mają ocieplić atmosferę i stworzyć iluzję świata, w którym niemal każdy znajdzie swoje miejsce. Towarzyszą im scenki pichcenia, palenia kawy, pieczenia ciast – i to również służy stworzeniu klimatu. Rzecz jasna prawda rzadko wyglądała tak różowo, choć zdarzało mi się znaleźć wzmianki o służących, które kochano i szanowano w zatrudniających je domach. Na cmentarzu Rakowickim można podobno znaleźć nagrobki służących, którym pracodawcy podziękowali pełnymi wdzięczności inskrypcjami, o czym pisze Karolina Grodziska w „Krakowiankach zapomnianych”. „Owe kucharki, pokojówki, mamki i nianie, codzienne i cierpliwe towarzyszki starszych członków rodziny – same stawały się nieraz członkami rodziny wtajemniczonymi w jej historię, wzloty i upadki”.[2] Jest więc w książce mowa o Anastazji Halbiance, wiernej służącej rodziny Jawornickich, o Alojzie z Dudków Machowskiej, starszej nadzorczyni kredensowej w domu Potockich, o poczciwej Grzegorzowej zmarłej w 1902 roku, której pracowite życie upłynęło na służbie w jakimś krakowskim domu, a także o anonimowej, lecz kochanej przez dzieci niani.

autor: Erik Ludvig Henningsen (1855 – 1930);
zdjęcie z: 
www.pinterest.com
Bywało też inaczej. Podobno w wielu ówczesnych krakowskich domach rządziły kucharki, uparte, o mocnych charakterach i ciętych językach. Miały zdaniem niektórych sporo na sumieniu. „Bo jakże ma obiad smakować, skoro go kucharka gotuje brudnymi rękoma, w brudnych garnkach, a mięso kraje na brudnym stole? (…). Ścierka służyć powinna do czyszczenia naczyń, a nie do ich zawalania. Tymczasem przytrafia się, że ścierka jest brudniejsza od wszystkich brudów, że leży pod stołem, pod ławą i tam gnije zapomniana, zaszargana. (…) Gdy kucharka idzie na Rynek po kupno, to ma przynieść koszyk z żywnością, a nie torbę plotek… Między przyprawami do potraw liczymy korzenie, cytryny, rodzynki itp., a nie liczymy ani much, ani włosów, ani trzasek z drzewa, ani węglików, nici i szpagatu… Po odgotowaniu obiadu porządna kucharka wszystko czyści, sprząta, na swoim miejscu ustawia. Potem dopiero usiądzie, ręce założy i spoczywa jak żołnierz po wojnie”.[3]

autor: Victor Gabriel Gilbert;
zdjęcie z: www.the-athenaeum.org
Kilka słów należy się także nianiom. W Krakowie najłatwiej było je spotkać na Plantach w okolicach Barbakanu (czyli Rondla), bo tam przychodziły na spacery z powierzonymi ich opiece dziećmi. „Roiło się tutaj od rozwrzeszczanych wózków. Nieco starsze dzieci przerzucały łopatkami piasek alejek, jeszcze starsze poganiały drewniane kółka, rzucały piłką, grały w serso (…).[4] Nianie dbały, by dzieciom niczego nie brakowało, a ponieważ w owych czasach „rozbrykanych dzieci nie sposób było utrzymać na Plantach bez wody sodowej i andruta, skoro co paręset kroków stała altanka w stylu chińsko-szwajcarskim z szyldem ‘Rząca i Chmurski’, a w niej tryskał z sykiem strumień wody sodowej do kielicha z grubego szkła”,[5] spełniały i takie ich zachcianki. Oprócz tego w sobotnie przedpołudnie, jeśli miały wolne, korzystały jak inne służące z uroków parku Krakowskiego, bo właśnie wtedy wchodzono tam za półdarmo lub w ogóle bez zwyczajowej opłaty.

Znalezienie zdjęć i obrazów ukazujących dziewiętnastowiecznych służących nie sprawia najmniejszego problemu, natomiast znacznie rzadziej poświęca się im uwagę we wspomnieniach, pamiętnikach lub innych tekstach z epoki. Mają w niej jednak swoje miejsce; bez nich tamten świat straciłby zapewne głowę. ;-)





[1] J. Rogóż, Na krakowskim c.k. bruku, Kraków 2005, s. 133.
[2] K. Grodziska, Krakowianki zapomniane…, Kraków 2011, s. 262.
[3] J. Rogóż, Krakowskie cztery pory roku, Kraków 2011, s. 101-102.
[4] A. Kozioł, Na krakowskich Plantach, Kraków 2008, s. 58.
[5] S. Broniewski, Igraszki z czasem, Kraków 1973, s. 302.

2 komentarze:

  1. Od razu mi się te stroje skojarzyły z Downton Abbey ;)

    OdpowiedzUsuń

Będzie mi miło, drogi Czytelniku, gdy podzielisz się refleksjami o moich tekstach. :-)