sobota, 6 września 2014

Miesiąc po…

W sierpniu skończyłam drugi tom serii „Niepokorne”. Może to stwierdzenie nieco na wyrost, przecież fakt wysłania powieści do wydawnictwa nie oznacza końca pracy nad tekstem, ale najgorsze mam za sobą. Teraz przechodzę kwarantannę. Nie piszę niczego o objętości powieści (nawet rozdziału!), gdyż na pisanie mam alergię. Także na to, co napisałam, więc z bólem zaglądam do maszynopisu. Wiem z doświadczenia, że stan ten minie, gdyż dopada mnie tylko na jakiś czas i litościwie odpuszcza po trzech-czterech miesiącach; około Bożego Narodzenia będę życzliwsza dla Klary Stojnowskiej i Judyty Schraiber. W każdym razie na to liczę.

Jednak ta wymuszona kwarantanna ma zalety, ponieważ mnóstwo czytam. Nie, nie odrabiam zaległości; nawet podczas pracy nad książką „Niepokorne. Klara” czytałam sporo, co na dłuższą metę nie popłaca, bo mam denerwującą skłonność do podchwytywania stylu autora aktualnie czytanej książki i zdarza się, że niektóre rozdziały mojej powieści piszę powtórnie właśnie z tego powodu.
Czytam w każdej wolnej chwili. Rano przy kawie, czyli przed wyjściem do pracy (to nowy zwyczaj; dotychczas przeważnie rano cierpiałam, bo wcześnie, zimno, daleko itp.). W autobusie, kiedy strajkuje mój samochód, a ponieważ ostatnio nie ma dla mnie litości, zyskuję dodatkowe dwie godziny na lekturę. W pracy się raczej nie da, tu brak czasu nawet na kawę czy herbatę, zwłaszcza na początku roku szkolnego, ale po powrocie do domu – czytam bez ograniczeń. Chyba że przyniosłam pracę do domu; na to nie ma rady, choć miłe i twórcze bywa rzadko.

Mam szczęście do książek ciekawych, dobrze napisanych, wzruszających i mądrych, a choć trafiam na nie przypadkiem, gdyż nie przepadam za internetowymi opiniami i recenzjami, dobra passa z jakiegoś powodu się nie kończy. Najpierw więc szperam w katalogu mojej zaprzyjaźnionej biblioteki, potem przeszukuję strony ulubionych wydawnictw, typuję tytuły, sprawdzam tematykę i szukam notek o autorach, jeśli ich nie kojarzę. Metoda intuicyjna, lecz skuteczna.

Przyznaję też, że coraz częściej rezygnuję z tradycyjnej książki. Mój czytnik ebooków, po krótkim okresie próbnym, kiedy patrzyłam na niego podejrzliwie (a nawet z niechęcią, bo zapach farby drukarskiej, szelest papieru itd.), stał się tak nieodzowny jak wspomniana poranna kawa i dlatego mam go przeważnie przy sobie. Pomyśleć, że noszę w torebce bibliotekę z tysiącami książek! Z setkami powieści, opowiadań, wierszy, z mnóstwem klasyki, z czego większość dostałam w prezencie właśnie z czytnikiem! Poza tym, co jest chyba rzeczą najważniejszą, od momentu kupienia książki do chwili, gdy trafia do mnie, mija zaledwie kilka minut! Dla autorki to rzecz nie do przecenienia, równie cudowny wynalazek jak współczesne biblioteki cyfrowe. Czytnik przekonał mnie, że dobra książka nie musi być wydrukowana na papierze, bo liczy się opowiadana historia, a nie nośnik.


Jakie historie lubię najbardziej? Proste, lecz pięknie napisane. Dziś skończyłam czytać „Domek trzech kotów” Marka Nowakowskiego i daję słowo, że to właśnie taka historia. Przed trzema dniami doczytałam „Sieroce pociągi” Christiny Baker Kline – i też mnie urzekły, a jakiś czas wcześniej, choć także w sierpniu, pokochałam „Gołębiarki” Alice Hoffman.

A jednak najmocniej poruszył mnie „Domek trzech kotów”. Gdybym brała pod uwagę internetowe oceny i recenzje, pewnie nie sięgnęłabym po niezwykle ciepłą i poruszającą powiastkę o kamienicy w wielkim mieście, podwórzu z ogródkiem i kociej rodzinie, nie poznałabym Białej, Kropki i Murzynka, Czarnego Ogona oraz Puchacza, ale przede wszystkim porządnych i wrażliwych ludzi, dla których los zwykłych dachowców był ważniejszy niż biurokratyczne zakazy i stereotypowe uprzedzenia (kiedy to piszę, moje prywatne koty są nieopodal: Mufka jak zwykle wpakowała się na moje kolana i mruczy głośno niczym traktor, Kropka zerka na nas z sofy, lecz do czasu, bo jak ją znam, wpadnie zaraz na biurko, żeby rozłożyć się przy laptopie). Takie książki powinno się sprzedawać w milionowych nakładach. Co najmniej.


Mam więc jeszcze kilka miesięcy na czytanie – bez pisania. Chyba że zmienię zdanie. Może tym razem kwarantanna skończy się szybciej, na przykład w listopadzie. J   

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Będzie mi miło, drogi Czytelniku, gdy podzielisz się refleksjami o moich tekstach. :-)