W
sierpniu skończyłam drugi tom serii „Niepokorne”. Może to stwierdzenie nieco na
wyrost, przecież fakt wysłania powieści do wydawnictwa nie oznacza końca pracy
nad tekstem, ale najgorsze mam za sobą. Teraz przechodzę kwarantannę. Nie piszę
niczego o objętości powieści (nawet rozdziału!), gdyż na pisanie mam alergię. Także
na to, co napisałam, więc z bólem zaglądam do maszynopisu. Wiem z doświadczenia,
że stan ten minie, gdyż dopada mnie tylko na jakiś czas i litościwie odpuszcza
po trzech-czterech miesiącach; około Bożego Narodzenia będę życzliwsza dla
Klary Stojnowskiej i Judyty Schraiber. W każdym razie na to liczę.
Jednak
ta wymuszona kwarantanna ma zalety, ponieważ mnóstwo czytam. Nie, nie odrabiam
zaległości; nawet podczas pracy nad książką „Niepokorne. Klara” czytałam sporo,
co na dłuższą metę nie popłaca, bo mam denerwującą skłonność do podchwytywania
stylu autora aktualnie czytanej książki i zdarza się, że niektóre rozdziały mojej
powieści piszę powtórnie właśnie z tego powodu.
Czytam w każdej wolnej chwili. Rano przy kawie, czyli przed wyjściem do pracy (to nowy zwyczaj; dotychczas przeważnie rano cierpiałam, bo wcześnie, zimno, daleko itp.). W autobusie, kiedy strajkuje mój samochód, a ponieważ ostatnio nie ma dla mnie litości, zyskuję dodatkowe dwie godziny na lekturę. W pracy się raczej nie da, tu brak czasu nawet na kawę czy herbatę, zwłaszcza na początku roku szkolnego, ale po powrocie do domu – czytam bez ograniczeń. Chyba że przyniosłam pracę do domu; na to nie ma rady, choć miłe i twórcze bywa rzadko.
Czytam w każdej wolnej chwili. Rano przy kawie, czyli przed wyjściem do pracy (to nowy zwyczaj; dotychczas przeważnie rano cierpiałam, bo wcześnie, zimno, daleko itp.). W autobusie, kiedy strajkuje mój samochód, a ponieważ ostatnio nie ma dla mnie litości, zyskuję dodatkowe dwie godziny na lekturę. W pracy się raczej nie da, tu brak czasu nawet na kawę czy herbatę, zwłaszcza na początku roku szkolnego, ale po powrocie do domu – czytam bez ograniczeń. Chyba że przyniosłam pracę do domu; na to nie ma rady, choć miłe i twórcze bywa rzadko.
Mam szczęście do książek ciekawych, dobrze napisanych, wzruszających i
mądrych, a choć trafiam na nie przypadkiem, gdyż nie przepadam za internetowymi
opiniami i recenzjami, dobra passa z jakiegoś powodu się nie kończy. Najpierw więc
szperam w katalogu mojej zaprzyjaźnionej biblioteki, potem przeszukuję strony ulubionych
wydawnictw, typuję tytuły, sprawdzam tematykę i szukam notek o autorach, jeśli ich
nie kojarzę. Metoda intuicyjna, lecz skuteczna.
Przyznaję
też, że coraz częściej rezygnuję z tradycyjnej książki. Mój czytnik ebooków, po
krótkim okresie próbnym, kiedy patrzyłam na niego podejrzliwie (a nawet z niechęcią,
bo zapach farby drukarskiej, szelest papieru itd.), stał się tak nieodzowny jak
wspomniana poranna kawa i dlatego mam go przeważnie przy sobie. Pomyśleć, że
noszę w torebce bibliotekę z tysiącami książek! Z setkami powieści, opowiadań,
wierszy, z mnóstwem klasyki, z czego większość dostałam w prezencie właśnie z
czytnikiem! Poza tym, co jest chyba rzeczą najważniejszą, od momentu kupienia
książki do chwili, gdy trafia do mnie, mija zaledwie kilka minut! Dla autorki to
rzecz nie do przecenienia, równie cudowny wynalazek jak współczesne biblioteki
cyfrowe. Czytnik przekonał mnie, że dobra książka nie musi być wydrukowana na
papierze, bo liczy się opowiadana historia, a nie nośnik.
Jakie
historie lubię najbardziej? Proste, lecz pięknie napisane. Dziś skończyłam
czytać „Domek trzech kotów” Marka Nowakowskiego i daję słowo, że to właśnie
taka historia. Przed trzema dniami doczytałam „Sieroce pociągi” Christiny Baker
Kline – i też mnie urzekły, a jakiś czas wcześniej, choć także w sierpniu,
pokochałam „Gołębiarki” Alice Hoffman.
A
jednak najmocniej poruszył mnie „Domek trzech kotów”. Gdybym brała pod uwagę internetowe
oceny i recenzje, pewnie nie sięgnęłabym po niezwykle ciepłą i poruszającą powiastkę
o kamienicy w wielkim mieście, podwórzu z ogródkiem i kociej rodzinie, nie
poznałabym Białej, Kropki i Murzynka, Czarnego Ogona oraz Puchacza, ale przede
wszystkim porządnych i wrażliwych ludzi, dla których los zwykłych dachowców był
ważniejszy niż biurokratyczne zakazy i stereotypowe uprzedzenia (kiedy to
piszę, moje prywatne koty są nieopodal: Mufka jak zwykle wpakowała się na moje
kolana i mruczy głośno niczym traktor, Kropka zerka na nas z sofy, lecz do
czasu, bo jak ją znam, wpadnie zaraz na biurko, żeby rozłożyć się przy
laptopie). Takie książki powinno się sprzedawać w milionowych nakładach. Co najmniej.
Mam
więc jeszcze kilka miesięcy na czytanie – bez pisania. Chyba że zmienię zdanie.
Może tym razem kwarantanna skończy się szybciej, na przykład w listopadzie. J
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Będzie mi miło, drogi Czytelniku, gdy podzielisz się refleksjami o moich tekstach. :-)