sobota, 3 marca 2018

Sefardyjski księżyc - jeszcze o "Córce głosu"

okładka z: nk.com.pl

Kiedy po raz pierwszy wchodziłam do Muzeum Historii Żydów Polskich POLIN (byłam tam potem kilkadziesiąt razy), nie podejrzewałam, że moje zetknięcie z kulturą Sefardyjczyków zaowocuje powieścią. Pamiętam, że gmach wywarł na mnie wrażenie. Zwłaszcza to, jak rozmieszczono galerie stałe: trzeba do nich zejść po schodach – trochę tak, jakby schodziło się pod ziemię. A przecież pierwszy jest LAS i bez wątpienia najpierw to on podziałał na moją wyobraźnię. Choć więc kończyłam ostatni tom cyklu „Niepokorne”, już zaczęłam obmyślać nową historię.

W Muzeum POLIN największy nacisk kładzie się na historię Aszkenazyjczyków. Jednak mnie udało się wyłowić wzmianki o Sefardyjczykach, o ich obecności w Krakowie, we Lwowie i przede wszystkim w Zamościu, gdzie na przełomie XVI i XVII wieku znajdowało się ich największe skupisko na ziemiach polskich. Nie bez znaczenia był tu fakt, że w 1588 roku kanclerz Jan Zamoyski wydał przywilej przyznający Sefardyjczykom niezwykłe jak na tamte czasy prawa: wolność wyznania, prawo do zbudowania synagogi i cmentarza, do stawiania i kupowania domów, do swobodnego handlu i parania się rzemiosłem niemal bez ograniczeń. Aby zagwarantować Sefardyjczykom sprawiedliwy sąd w sporach z mieszczanami, Zamoyski wziął ich pod swoją jurysdykcją. Dlatego „w XVI wieku (w latach 1588-1600) przybywali do Zamościa Żydzi sefardyjscy z Turcji i Włoch, w ciągu zaś XVII wieku – z Włoch i Holandii. Na przełomie XVI wieku niektórzy z tych przybyszów wyjechali, ale gmina sefardyjska pozostała, w XVII wieku osiedlili się w Zamościu członkowie znanych rodzin Żydów sefardyjskich: Campos, Castiell, Zakuto, Uziel. Najwięcej Żydów sefardyjskich przybyło w latach 1630-1640”[1].

Za inicjatora powstania gminy Sefardyjczyków w Zamościu uważa się też – oprócz Jana Zamoyskiego – Moszego da Mossę Cohena pochodzącego prawdopodobnie z Wenecji. Zachęcał wielkich kupców sefardyjskich do osiedlenia się w nowo założonym mieście położonym „cztery mile od portu, który bieży do Warszawy i do Gdańska”[2], co było na tyle atrakcyjne, że mogło ich skusić do przyjazdu. I dla Zamościa obecność Sefardyjczyków byłaby co najmniej korzystna. Miasto, zasiedlane wolniej niż planował Zamoyski, potrzebowało ludzi biegłych we wszelkiego rodzaju rzemiośle i handlu, a przecież sefardyjscy kupcy na statkach i karawanach docierali do Stambułu, Persji, Indii, Egiptu i Amsterdamu, a nawet dalej. Byli świetnie wykształconymi poliglotami o kontaktach i wpływach na najpotężniejszych dworach ówczesnego świata. Mierzyć się z nimi mogli chyba tylko Ormianie.

W „Córce głosu” opowieść o rodzinie Camposów zaczęłam od Wenecji, ponieważ w spisach zamojskiej ludności sefardyjskiej z przełomu XVI i XVII wieku przy niejednym nazwisku pojawia się przydomek Italicus lub Venetianus. A jeśli nawet mowa jest o przybyszach z Turcji czy z Amsterdamu, kto wie, czy wcześniej – choć przez chwilę – nie mieszkali w Republice Weneckiej. Ale prawdziwi Camposowie (bo rodzina o tym nazwisku naprawdę żyła w Zamościu) pojawili się na ziemiach polskich nieco później niż w powieści: w latach trzydziestych XVII wieku. Wzmianki o nich są skromne. Wiadomo, że na czele rodu stał Aron de Campos, ten zaś miał synów Abrama Manuela i Mojżesza, a także córkę Hannę. Aron był właścicielem domu w Rynku Solnym, po nim nieruchomość odziedziczyli synowie[3].
Ana Alcaide i "Durme, durme"
tradycyjna kołysanka sefardyjska

Historia Hili Campos i jej rodziny budowała się długo, bo o ile o Aszkenazyjczykach czytałam już podczas pracy nad serią „Niepokorne”, o tyle z historią i kulturą sefardyjską nie miałam wcześniej do czynienia. Ale to właśnie lubię najbardziej: nie spisywanie opowieści, lecz poszukiwanie źródeł i tworzenie sobie wyobrażenia o światach, których już nie ma. Była to zatem obfitująca w odkrycia podróż po kulturze sefardyjskiej (a potem ormiańskiej) do miejsca, w którym – mimo drobnych zgrzytów – pokojowo koegzystowali Polacy, Żydzi, Ormianie, Grecy, Szkoci i wszyscy ci, którzy zamieszkali w Nowym Zamościu u schyłku XVI wieku. Oczywiście i tu zdarzały się konflikty. Ale sprawiedliwe i skuteczne prawo zakładające równość wszystkich mieszczan niezależnie od ich religii czy pochodzenia z większością świetnie dawało sobie radę.

Uważam, że znajomość specyfiki różnych kultur prowadzi do ich zrozumienia, akceptacji i do szacunku, na który zasługują, natomiast ignorancja rodzi stereotypy, nienawiść i pogardę. Dlatego założyłam sobie, rzecz jasna między innymi, że „Córka głosu” oprócz ciekawej fabuły wprowadzi czytelnika do świata obyczajów, wierzeń, rytuałów, przesądów, wreszcie do zwyczajnej codzienności Sefardyjczyków. W cyklu „Księga życia Hili Campos” wielka historia schodzi więc na dalszy plan, a jeśli się pojawia, to tylko wtedy, gdy bezpośrednio dotyka bohaterów.


Chciałabym, żeby „Córka głosu” zainspirowała Was do samodzielnych poszukiwań. Byłoby też wspaniale, gdyby kultura stworzona przez Sefardyjczyków znalazła uznanie w Waszych oczach. Trudno przecież przejść obojętnie obok poezji Mojżesza ibn Ezry albo takich pieśni jak „Sefardyjski księżyc”.

Ana Alcaide i "Sefardyjski księżyc"







[1] Janina Morgensztern, „Uwagi o Żydach sefardyjskich w Zamościu w latach 1588-1650”, Biuletyn Żydowskiego Instytutu Historycznego, 1961, nr 38, s. 81.
[2] Mosze da Mossa Cohen o Zamościu za: Władysław Łoziński, Patrycjat i mieszczaństwo lwowskie w XVI i XVII wieku, Lwów 1902, s. 53.
[3] Janina Morgensztern, „Uwagi o Żydach sefardyjskich w Zamościu w latach 1588-1650”, Biuletyn Żydowskiego Instytutu Historycznego, 1961, nr 38, s. 76-77.

2 komentarze:

Będzie mi miło, drogi Czytelniku, gdy podzielisz się refleksjami o moich tekstach. :-)