niedziela, 22 maja 2016

Dwadzieścia lat zwłoki

Mary Cassatt, "Kobieta czytająca w ogrodzie";
źródło:  commons.wikimedia.org
O czym konserwatywna prasa krakowska donosiła naszym prapradziadkom w 1905 roku? Pierwsza dekada XX wieku obfitowała w zdarzenia najwyższej wagi, a mimo to, może dla równowagi, obok relacji z przebiegu wojny rosyjsko-japońskiej oraz strajku szkolnego i ulicznych manifestacji w zaborze rosyjskim, znajdujemy notki prasowe, dzięki którym obraz ówczesnego życia, zwłaszcza codziennego, zyskuje nowy wymiar. Niektóre historie dziwią i bawią, inne zaskakują aktualnością. Z jednej skorzystałam podczas pracy nad powieścią „Niepokorne. Judyta”. Z której? To okaże się za miesiąc. ;-)

Długie suknie dam
"Czas", 20 października 1905 r.;

Guy Rose, "Niebieskie kimono", 1909 r.;
źródło: pl.wikipedia.org/wiki/Guy_Rose
Dziś moda początku XX wieku wywołuje okrzyki zachwytu. Suknie z miękkich tkanin lub z wyrabianej szydełkiem koronki irlandzkiej o trójwymiarowych motywach zdobniczych inspirowanych fauną i florą. O kształcie litery S, wymagające gorsetu, bogato zdobione koronkami, haftami, koralikami. Lub w stylu helleńskim, bez gorsetu, lecz z wysoką talią. Skrojone na wzór kimona, a więc inspirowane Orientem, zwłaszcza Japonią. Kto by pomyślał, że ich długość wywoływała gorące spory polityków. O kurzu wzbijanym przez zbyt długie suknie dyskutowali radni cesarsko-królewskiego Wiednia, domagając się, aby panie w miejscach publicznych spinały spódnice, co zamierzali przypominać nakazami umieszczonymi na specjalnych tabliczkach. Brzmi to swojsko, nieprawdaż? Politykom zawsze bliżej do nonsensów niż realnego życia. Aż żal, że nie wpadli na pomysł podatku od zanieczyszczania powietrza.

Kiedy czytamy najwięcej?
"Czas", 20 października 1905 r.;

Jorgen Gudmundsen-Holmgreen,
"Czytająca dziewczynka", 1900 r.;
źródło: www.artnet.de
Poziom naszego czytelnictwa sięgnął dna, to nie podlega dyskusji. Przeczytanie pięćdziesięciu książek rocznie jest dziś tak wielkim wyzwaniem, że obwieszcza się je na portalach społecznościowych i blogach. Biorąc pod uwagę fakt, że dziś mało kto czyta, to istotnie może imponować, jeśli jednak popatrzymy na badania czytelnictwa w 1905 roku, powinniśmy się wszyscy mocno zarumienić (szczególnie grupa czternastolatków i trzydziestolatków). Sto siedemdziesiąt książek rocznie to czternaście miesięcznie! Zakładam, że zrozumianych i zapamiętanych, z czym też mamy problem.

Fałszywa cesarzowa
"Czas", 20 października 1905 r;

Gunnar Berndtson, "Próżność";
źródło: fi.wikipedia.org
O pomysłowych oszustach bywa głośno i współcześnie, choć ich wyczyny opisuje głównie prasa brukowa. Rozmachu i tupetu mogliby się jednak uczyć od tych sprzed wieku, o czym świadczy historia kobiety podającej się za wdowę po cesarzu Maksymilianie oraz mężczyzny, który z powodzeniem udawał arcyksięcia Rudolfa. Składano im hołdy, ofiarowywano datki, wspomagając plan… obalenia dynastii rządzącej Austro-Węgrami. Jeśli więc spadać, to tylko z wysokiego konia?


Przepisy dla automobilistów
"Czas", 15 października 1905 r.;

zaparkowane automobile;
źródło: www.pinterest.com
Nasz kodeks drogowy zawiera prawdziwy gąszcz nakazów i zakazów, w porównaniu do przepisów obowiązujących w 1905 roku jest niczym Giewont przy pagórku. Na początku XX wieku najpoważniejsze obostrzenia dotyczyły dopuszczalnej prędkości, zwanej wtedy chyżością. A zatem: w miejscach zamkniętych, czyli w terenie zabudowanym, 15 km/h, poza terenem zamkniętym 45 km/h, w przypadkach szczególnych, na przykład podczas mgły lub na moście – 6 km/h. Mimo to zdarzały się wypadki. Czyżby i dziś, i wówczas słabym punktem był czynnik ludzki?

Szkodliwość kawy
"Czas", 28 października 1905 r.;

Charles Hoffbauer, "W restauracji";
źródło:en.wikipedia.org
Współczesne dyskusje o korzyściach płynących z picia kawy oraz o tym, komu i w jakich ilościach napój ten szkodzi, nie są niczym nowym. Na temat zawartej w kawie kofeiny mamy dziś nieco inną opinię niż doktor Boltenstern z Berlina, który nazwał ją powolnie działającą trucizną. Sądząc po liczbie i popularności ówczesnych kawiarni, był to jednak głos odosobniony.

Zajście pograniczne
"Czas", 5 października 1905 r.;

Trójkąt Trzech Cesarzy stał się około 1914 r. atrakcją turystyczną;
stara pocztówka, źródło: abc.forum.gazeta
W latach 1846-1916 granice trzech europejskich mocarstw, Królestwa Prus (Cesarstwa Niemieckiego), Cesarstwa Austriackiego (Austro-Węgier) i Imperium Rosyjskiego, zbiegały się w miejscu zwanym Trójkątem Trzech Cesarzy. Linia graniczna biegła wzdłuż rzek, najpierw Białej i Czarnej Przemszy, następnie, po ich połączeniu, wzdłuż Przemszy. Okoliczne tereny, z racji podmokłego charakteru i gęstych lasów, były popularną wśród różnego rodzaju przemytników trasą nielegalnego przejścia z zaboru rosyjskiego do austriackiego. Ponieważ rosyjscy pogranicznicy strzelali do nich bez uprzedzenia, galicyjska prasa często donosiła o tragicznej śmierci tych, którzy usiłowali obejść patrole. Tu przemytnik zginął nieopodal lasu Piernikarka (nadal nosi tę nazwę). Podobno można w nim znaleźć dawne słupy graniczne.

Dwadzieścia lat zwłoki
"Czas", 5 października 1905 r.;

Ilja Repin, "Pojedynek", 1896 r.;
źródło: www.liveinternet.ru
Pojedynek, a więc „walka dwu osób honorowych, prowadzona bronią równą a zabójczą, pod z góry umówionemi warunkami, w obecności zastępców i kierownika walki, podjęta dobrowolnie, za sprawą prywatną, ugruntowana wyzwaniem”[1], kończył się zazwyczaj tuż po starciu. Na miejscu pojedynku w dwóch egzemplarzach sporządzano od ręki protokół, aby niezwłocznie przekazać go przeciwnikom. W ten sposób zamykano sprawę, potwierdzając jej honorowe rozstrzygnięcie. Widocznie jednak nie w opisanym przypadku, tu rozstrzygnięcie nastąpiło aż po dwudziestu latach. Swoją drogą, kto dziś po takim czasie i w podobnej sprawie zdobyłby się na dotrzymanie słowa? I czym jest dla nas honor?





[1] Władysław Boziewicz, Kodeks honorowy. Ogólne zasady postępowania honorowego, Kraków 2012, s. 92.


23 komentarze:

  1. Może radcowie Mayer i Helbimg zemścili się, za uniemożliwienie im oglądania damskich nóżek :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wystarczyłoby więc domagać się od kobiet udających się na spacer znacznie krótszych sukien. :-)

      Usuń
  2. 170 książek rocznie, to są naprawdę piękne statystyki :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Imponujące! :-) Telewizja, radio, telefony komórkowe, komputery, które nam kradną czas, im nie mieszały w głowach. ;-)

      Usuń
  3. Pani Agnieszko, wspaniale te wycinki prasowe sprzed ponad 100 lat. Az nie do uwierzenia jak swiat sie zmienil od wtedy. Szkoda tylko, ze w przypadku wielu rzeczy takich jak czytelnictwo, na gorsze. za miesiac bede w Polsce i odbieram moja JUDYTE:) Czekam z niecierpliwoscia.Pozdrawiam:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W takim razie czekam na wieści, jak się Pani czytało "Judytę". :-) Bardzo serdecznie pozdrawiam. :-)

      Usuń

  4. 170 książek? Może i możliwe. Ale w tamtych czasach tylko dla wąskiej grupy społeczeństwa. I nie dlatego, że komputery, komórki itp. Kto wtedy umiał czytać? ;-)
    Dopuszczalne prędkości wtedy i dziś - dostosowane do mocy silników - wtedy i dziś ;-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To nie jest średnia czytelnictwa, artykuł mówi o wyśrubowanych rekordach. Ale i tak imponują. :-) Mam wrażenie, że dziś inaczej niż nasi przodkowie odczuwamy prędkość pociągów i aut. Pamiętam, że w "Kronikach tygodniowych" Bolesław Prus zdawał relację z podróży pociągiem do Berlina i prędkość ok. 60km/h była według niego zawrotna. Dla nas, zwłaszcza w dalekich trasach, to raczej kpina. :-)

      Usuń
  5. Wspomniana "hyżość"bardzo mnie rozbawiła:)
    Myślę, że taki kierujący automobilem dziś dostałby na przeciętnej polskiej autorstradzie zawału serca:)
    Świetny, zabawny wpis :) Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wystarczyłaby podróż przeciętną polską drogą, bo coraz rzadziej kierowcy jeżdżą przepisową pięćdziesiątką (w terenie zamkniętym, jak mawiano przed wiekiem). Im piękniejsza pogoda, tym jest z tym gorzej. Mnie rozbawił artykuł o kawie i kofeinie. Truję się nimi bez umiaru. :-) Dziękuję za komentarz i pozdrawiam. :-)

      Usuń
    2. Do mnie bardziej przemawia Wolter pijacy kilkanaście filiżanek kawy dziennie :-)
      Zupełnie na serio - znając obecne wyniki badań nad kawą i kofeiną (nie wolno tego utożsamiać, kawa daje nam o wiele więcej i bardziej kompleksowo), tak dalece inne od doniesień prasy kolorowej, nie wolno nam - kawoholikom - mówić, że się kawą trujemy. Raczej, per saldo, leczymy.

      Usuń
    3. A skądinąd ciekaw jestem, co pan doktor powiedziałby lata później na popularność Pervitinu. Zwłaszcza w porównaniu do kawy...

      Pozdrawiam!

      Usuń
    4. W podobny sposób mam zwyczaj tłumaczyć moje uzależnienie od kawy (chyba nie od samej kofeiny, bo nie przepadam na przykład za cukierkami z kofeiną). Myślę, że picie kawy dostarcza nam przyjemności wynikające z celebrowania rytuału, który sam w sobie daje wytchnienie, pozwala skupić się na prostych czynnościach, dostarcza wielu wrażeń zmysłowych. W gruncie rzeczy, co ustaliłam już dawno, kawa mi nie smakuje, ale jej zapach, dobieranie dodatków, filiżanek (absolutnie nie szklanek czy kubków) daje mi, może złudne, wrażenie, że panuję nad rzeczywistością, której nie kontroluję w innych sytuacjach. :-) Poza tym dziwi aż takie zainteresowanie szkodliwością kofeiny w czasach dekadencji, palarni opium, absyntu itp. ;-) Pozdrawiam.

      Usuń
  6. Jak zwykle na tym blogu mnóstwo ciekawostek, barwnych historii i obrazów:) Przeczytałam z przyjemnością, zatruwając się przy okazji kawą;) Rzeczywiście przy przodkach wypadamy blado. Przy tych możliwościach, które mamy!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czasem nadmiar możliwości prowadzi do chaosu. ;-) A może nie umiemy dobrze wybierać? :-)

      Usuń
  7. Oczywiście wstrząsające są te czytelnicze statystyki. Ale, zapytam, jakie były średnie rozmiary tych "książek"? Czy "Latarnik"liczy się jako jedna pozycja? A jaka ich jakość? Ja sobie zdaję sprawę, że statystyki u nas też wyrabiał w pewnym momencie wielotwarzowy Grey, ale jakoś mam co poziomu czytanych podówczas książek równie głębokie obawy...
    To stare pytanie: czy lepiej czytać mało i dobrze i dużo i byle czego. Ale w każdym przypadku - warto w ogóle czytać.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cóż, artykuł cechuje typowa dla notki ogólnikowość, można jednak przyjąć, że określenie "tom" jest niejednoznaczne, czyli że chodzi o jakąkolwiek książkę, niekoniecznie obszerną i niekoniecznie ambitną. Oczywiście, warto w ogóle czytać. Uważam też, że czytanie takiej sobie beletrystyki może być początkiem czytelniczej drogi, która, kto wie, ma szansę doprowadzić czytającego do tekstów znacznie lepszych. :-)

      Usuń
  8. Bywały miesiące kiedy czytałam czternaście książek dziennie... Ale zazwyczaj po prostu nie ma na to czasu! Bardzo ciekawy post ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czternaście dziennie?! Niesamowite! Jak to możliwe? Niezwykły wynik. Pozdrawiam! :-)

      Usuń
  9. Z tym czytelnictwem to trzeba pamiętać jak ogromny był wówczas odsetek analfabetów oraz o tym jaki był dostęp do edukacji. Czytanie jednak zawsze było domeną elit. Dzisiaj nie wszyscy chcą się do nich zaliczać mimo powszechnego dostępu do edukacji.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo cenna uwaga. :-) To zadziwiające, że powszechny dostęp do edukacji dla aż tylu jest zwykłym przymusem.

      Usuń
  10. Ciekawy post...dostarcza nam sporo interesującej wiedzy poprzez metodę porównań.
    Ja zgadzam się z tymi stwierdzeniami jeżeli chodzi o czytelnictwo.....abstrahując oczywiście od tego jak ono dzisiaj wygląda tak w ogóle. W moim przypadku to się sprawdziło.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję. :-) Czytelnictwo wygląda marnie, ale za to my, czytający, książek mamy pod dostatkiem, żeby nie powiedzieć, że coraz więcej. ;-) Pozdrawiam. :-)

      Usuń

Będzie mi miło, drogi Czytelniku, gdy podzielisz się refleksjami o moich tekstach. :-)