sobota, 17 października 2015

W drodze

Jan Steen, "The Garden outside an Inn", 1663;
obraz z: www.the-athenaeum.org/art/detail.php?ID=10803
Ciekawość świata, interesy, służba dyplomatyczna, pielgrzymki, zdobywanie wykształcenia – wszystko to wymuszało na człowieku przełomu XVI i XVII wieku podróże do zagranicznych miast, często położonych na krańcach Europy. Ówczesny podróżny cierpiał niewygody, bez pękatej sakiewki, map i przewodników turystycznych czuł się niepewnie, poważnie liczył się z grożącymi mu niebezpieczeństwami, chociażby z napaścią rozbójników. Przemieszczanie się między europejskimi państwami nie było ani łatwe, ani tym bardziej przyjemne, a mimo to podróżowano – i to z wyraźnym upodobaniem.

Jan Steen, "Scene in a Tavern";
obraz z: www.the-athenaeum.org/art/detail.php?ID=154031
A przecież stan ówczesnych dróg wołał o pomstę do nieba, zwłaszcza w Polsce, gdzie nie utwardzano nawierzchni i nie kopano rowów, dzięki którym podczas wiosennych roztopów czy ulew byłyby suche i przejezdne. Cudzoziemcy podróżujący po polskich traktach chwalili je jedynie zimą, bo mróz ścinał wszechobecne błoto i drogi na krótko stawały się równe. Narzekano też na polskie mosty, o czym świadczy popularność przysłowia: „Polski most, niemiecki post, włoskie nabożeństwo – wszystko to błazeństwo”[1]. Wiek XVI przyniósł modę na karety; odkąd wynaleziono rzemienne zawieszenie, podróżował nimi każdy, kogo było na to stać, także mężczyźni, choć jeszcze sto lat wcześniej uważano je za przeznaczone dla kobiet i uwłaczające męskiej godności. Fatalne drogi, a więc wyboje, korzenie drzew i błoto sprawiały, że „podróże, jak zresztą cały ruch na drogach ówczesnej Europy, odbywały się przy dźwięku łamanych kół i osi”[2].

Isaac van Ostade, "Travellers outside an Inn", 1645;
obraz z: www.the-athenaeum.org/art/detail.php?ID=114881
Dodatkową trudność stanowił brak drogowskazów; były podobno nieliczne i tylko na głównych drogach, więc jazda pobocznymi groziła zbłądzeniem. Dlatego zdarzało się, że wędrowano piechotą, choćby pielgrzymując. Słuchano wówczas następujących rad: „Laska pomoże przy podejściach i zejściach w dół, a okulary ze szkła lub kryształu ochronią oczy przed blaskiem śniegu – można je dość tanio dostać u wędrownych przekupniów (…). Na błoto najlepsze obuwie drewniane. Na skały – ciężkie żelazne zelówki według tureckiej mody. Na suchą krótką drogę – sandały”[3].

Isaac van Ostade, "Traveller at a Cottage Door", 1649;
obraz z: www.the-athenaeum.org/art/detail.php?ID=114888
Od połowy XVI wieku w podróży za niezbędne uważano przewodniki. Przybierały formę pamiętników lub wspomnień, w których autorzy, odwołując się do własnych doświadczeń, udzielali rad o „miarach, cenach, grożących niebezpieczeństwach, niekiedy zalecając określone drogi i gospody”[4]. Zawierały anegdotki i subiektywne opinie, a ponieważ niektóre z nich zyskiwały szczególne uznanie, kopiowano je bez ograniczeń i bez zgody autora, tłumacząc przy okazji na najróżniejsze języki i wzbogacając o wciąż nowe uwagi i komentarze. Jeden z owych autorów, Włoch Giuseppe Miselli, znany by z tego, że kładł nacisk na praktyczne wskazówki. Przestrzegał przed nieuczciwością zachłannych francuskich oberżystów, ganił niemiecką dietę („wciąż dorsz i kapusta – solone lub kwaszone”[5]), chwalił katalońską gościnność, a polskie gospody nazywał szopami. Dawał też przykłady podstawowych zwrotów i słów w przeróżnych językach, aby podróżujący mogli się porozumieć z obcokrajowcami.

Jan Steen, "Peasants before an Inn";
obraz z: 
en.wikipedia.org/wiki/Jan_Steen
Osobną kwestię stanowił udany i wygodny nocleg w przydrożnych zajazdach. Szesnastowieczne oberże oferowały usługi wątpliwej jakości, choć zdarzały się chlubne wyjątki, choć nie w Polsce, gdyż najlepsze karczmy znajdowały się w Niderlandach i w Lotaryngii. Przeciętny polski zajazd był „wielkim drewnianym budynkiem, składającym się z właściwej chaty, tj. izby z sienią i alkierzem, tudzież obszernej szopy (…), która była zarazem stajnią, wozownią i halą noclegową dla podróżnych, którzy czy to dla zgiełku, czy zaduchu, czy wreszcie braku miejsca nie nocowali w izbie”[6]. Natomiast izba zaopatrzona była w kominek, piec, ustawione przy ścianach ławy, heblowany stół, zydle. Okna były małe i nigdy ich nie otwierano, brakowało też posadzki. Niski standard karczem gwarantował jednak niskie ceny, więc choć narzekano na robactwo, zaduch, brak łóżek do spania i ogólny prymitywizm, zatrzymywano się w nich, jeśli w okolicy nie mieszkali krewni lub znajomi, którzy przyjęliby podróżników pod swój dach.

Jan Steen, "In the Tavern", 1660;
obraz z: www.wikiart.org/en/jan-steen/in-the-tavern-1660
W tych zjazdach, gdzie znajdowały się sypialnie do wynajęcia, ważny był komfort pokoju, a więc wygodne łóżka, wytrzymały skobel w drzwiach, czysta pościel. Charakter ówczesnych urządzeń sanitarnych oddaje następująca rozmówka przyjezdnego z karczmarzem (ćwiczenie językowe dla podróżujących poza granicami ojczyzny):
„– Poszedłbym spać. Chodźmy. Pokaż mi wychodek.
– On jest przy pańskim pokoju. Proszę powąchać.
– Och, jak śmierdzi, czujesz?
– Przewyższa lilie zapachem.
– Chodźmy stąd, paskudziarzu”[7].

Adriaen van Ostade, "Resting Travelers", 1671;
obraz: 
en.wikipedia.org/wiki/Adriaen_van_Ostade
Gospody oferowały posiłki, lecz i one rzadko zaspokajały oczekiwania gości, głównie z powodu ich regionalnego charakteru. To, co cenią współcześni turyści, czyli oryginalny smak nieznanych potraw, było niemile widziane w XVI i XVII wieku. Krytykowano zatem francuskie zamiłowanie do przyrządzania potraw na łoju, włoską skłonność do spożywania jarzyn (zwłaszcza sałaty), angielską predylekcję do mięs i pomijanie innych przysmaków. Ale zdarzały się też pochlebne opinie. Fynes Moryson, podróżnik i wnikliwy obserwator zwyczajów odwiedzanych krain, chwalił Polaków „za tanie jaja, drób i ptactwo (gęsi, kuropatwy, bażanty), baraninę i wieprzowinę (…)”[8] i tylko nadmiar przypraw nie przypadła do gustu bywałego w świecie Anglika. Moryson opisuje także obyczaje Południa: „nie tyka się we Włoszech mięsa rękami, lecz srebrnym lub innym widelcem (…); nikt nie zamienia talerza z sąsiadem dla spróbowania jego potrawy, choć często każdy je co innego w gospodzie (…); do stołu zasiada się, aby jeść, nie rozmawiać czy załatwiać sprawy – od tego są ogrody”[9]. Zachowania te dziwiły Morysona, mimo że zachwalał włoskie pieczywo, oliwę i wszelkie owoce morza.

Józef Brandt, "Popas czumaków przed karczmą", 1865;
obraz z: http://www.pinakoteka.zascianek.pl/Brandt/Index.htm
Zadowoleni z noclegu podróżni mieli zwyczaj wyrażać wdzięczność w formie napisów kredą na drzwiach lub oknach gospody:
„A jak to nie dziękować na drzwiach lub na oknie,
Gdy nasycon podróżny, ma wczas i nie moknie”[10].






[1] Jan Stanisław Bystroń, Dzieje obyczajów w dawnej Polsce, Warszawa 1994, t. 2, s. 530.
[2] Antoni Mączak, Życie codzienne w podróżach po Europie w XVI i XVII wieku, Warszawa 1978, s. 16.
[3] tamże, s. 26.
[4] tamże, s. 32.
[5] tamże, s. 34.
[6] Jan Stanisław Bystroń, Dzieje obyczajów w dawnej Polsce, Warszawa 1994, t. 2, s. 538.
[7] Antoni Mączak, Życie codzienne w podróżach po Europie w XVI i XVII wieku, Warszawa 1978, s. 44.
[8] tamże, s. 66.
[9] tamże, s. 65.
[10] Jan Stanisław Bystroń, Dzieje obyczajów w dawnej Polsce, Warszawa 1994, t. 2, s. 542.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Będzie mi miło, drogi Czytelniku, gdy podzielisz się refleksjami o moich tekstach. :-)