poniedziałek, 20 lipca 2015

Czerwony atrament cenzora


Wszyscy chyba pamiętamy te fragmenty „Lalki” Bolesława Prusa, w których, aby uniknąć mówienia wprost o kwestiach narodowowyzwoleńczych, pisarz zastosował szyfr, doskonale rozumiany przez ówczesnych polskich czytelników, choć dla nas już nie tak oczywisty. Zabieg ten, powszechny w XIX wieku, pozwalał przechytrzyć ówczesną cenzurę prewencyjną. Wystarczy przypomnieć pierwszy rozdział powieści, kiedy to o powstaniu styczniowym i zsyłce na Syberię Stanisława Wokulskiego mówi się w następujący sposób: „Gotował wraz z innymi piwo, które do dziś dnia pijemy i sam w rezultacie oparł się aż gdzieś koło Irkucka”[1].

Pałac Staszica przebudowany w 1892 r.  na cerkiew;
zdjęcie z: http://www.warszawa1939.pl/
W zaborze rosyjskim cenzura miała wpływ na losy wszelkiego słowa drukowanego. Warszawski Komitet Cenzury składał się z osiemnastu osób, znajdował się w Warszawie na Miodowej i zależny był od Głównego Zarządu Prasy Ministerstwa Spraw Wewnętrznych w Petersburgu. „Podlegali mu starsi i młodsi cenzorzy oraz inspektorzy drukarń i handlu księgarskiego (…). Sprawował nadzór nad wszelkimi działami piśmiennictwa, zdobnictwa, cenzurował czasopisma sprowadzane zza granicy oraz wszelkie druki”[2]. Nie miał regulaminu, a jedynym dokumentem, do którego się odwoływał, była ustawa cenzuralna, gdzie ujęto ogólne wytyczne dotyczące nieprawomyślnych treści. Nie wolno było zatem „krytykować postępowania władz rządowych, występować nieprzyjaźnie wobec religii prawosławnej, w jakiejkolwiek formie krytykować wyroków sądowych i umieszczać szczegółów spraw sądowych przed zakończeniem śledztwa[3]. Oraz, co oczywiste, pisać źle o carze i jego rodzinie. W praktyce cenzorzy mieli nieograniczoną wolność i każdy po swojemu interpretował treść ustawy cenzuralnej.

Warszawa, Krakowskie Przedmieście, około 1890-1905;
zdjęcie z: http://www.warszawa1939.pl/index_fotochromy.php

14 października 1905 roku krakowski „Czas” opublikował artykuł, w którym opisano stosowane w Warszawie „manipulacje cenzuralne”. A zatem: każda polskojęzyczna gazeta zobowiązana była przekazać cenzorowi wszystkie teksty przeznaczone do druku. Po złożeniu przez zecerów artykuł odbijano w dwóch egzemplarzach, koniecznie z nagłówkiem gazety, z której pochodził, i posyłano przez woźnego redakcji na Miodową, jeśli były to akurat godziny urzędowania cenzorów, albo do prywatnego mieszkania cenzora (po godzinach pracy). Sprawdzanie tekstu trwało zazwyczaj godzinę; „cenzor czerwonym atramentem zaznaczył, przekreślił lub poprawił to, co uznał za niebezpieczne[4], posługując się wyłącznie językiem rosyjskim. Potem jedną odbitkę woźny zawoził do redakcji, druga trafiała na rok do archiwum Warszawskiego Komitetu Cenzury. Redaktorzy gazety musieli podporządkować się sugestiom cenzorów i natychmiast wprowadzić zmiany.

Warszawa, Ratusz;
zdjęcie z: http://historia.org.pl/
Co cenzorzy uznawali za niebezpieczne i niezgodne z ustawą cenzuralną? Oto przykłady. „Wyrazy: grosz, lub nie ma sprytu za trzy grosze – poprawiano na: pół kopiejki – bo grosz, jako moneta, przypominająca samodzielność monetarną w Królestwie Polskiem, jest niecenzuralnym. Albo: Powstanie instytucji tej zawdzięcza społeczeństwo – zamieniono na: Utworzenie się tej instytucji – ponieważ wyraz: powstanie naprowadza na myśli zdrożne i rewolucyjne[5]. Czasem pijany cenzor, co mocno podkreśla redaktor „Czasu”, pisał po prostu, że nie rozumie całego artykułu i wykreślał go co do zdania.

Teatr Wielki z widocznym na pierwszym planie skwerem,
miejsce akcji jednego z rozdziałów powieści "Niepokorne. Judyta";
zdjęcie z: http://starepocztowki.tworze.com/warszawa-2-00.php

Nieograniczona władza cenzorów prowokowała powszechny w literaturze i prasie język ezopowy. Stosowano, często z powodzeniem, metaforyczny szyfr, dzięki któremu przemycano zakazane treści. Jednak, jak pisze Agata Tuszyńska, cenzorzy we wszystkim upatrywali przejawy prowokacji i nieprawomyślności, nawet w niewinnie brzmiącym zdaniu: „Dziś deszcz pada, a na jutro zapowiada się pogoda”[6].






[1] Bolesław Prus, Lalka, Warszawa 1949, s. 8.
[2] Agata Tuszyńska, Rosjanie w Warszawie, Paryż 1990, s. 45.
[3] Agata Tuszyńska, Rosjanie w Warszawie, Paryż 1990, s. 45;
[4] „Czas”, 14 października 1905;
[5] „Czas”, 14 października 1905; zachowałam pisownię oryginału;
[6] Agata Tuszyńska, Rosjanie w Warszawie, Paryż 1990, s. 45.

6 komentarzy:

  1. Ojej, nie wiedziałam, że to było aż tak restrykcyjne! a "powstanie" to faktycznie ma dwojaki charakter :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Było dużo bardziej restrykcyjnie; podałam tylko anegdotyczne przykłady. :-) Wycofywano przed drukiem całe numery warszawskiej prasy, więc zdarzały się dni, gdy po prostu się nie ukazywały.

      Usuń
  2. Musiało nie raz dochodzić do absurdalnych sytuacji... Wyobrażam sobie jak wszyscy polscy literaci musieli być sfrustrowani...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Frustracji towarzyszyła zapewne bezsilność. A czasem wręcz przeciwnie, trzeba się było bardzo postarać, żeby wywieść w pole cenzorów i być zrozumiałym dla zwykłych czytelników. W każdym razie literaci radzili sobie moim zdaniem nadspodziewanie dobrze. :-)

      Usuń
  3. '...oparl sie gdzies kolo Irkucka' rozbawilo mnie. Dawno juz dosc temu czytalam Lalke:) Lubie literature z tamtego okresu, nie ze wzgledu na przeslanki, tylko dlatego, ze jest jakby fotograficznym zapisem tamtych czasow.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, realizm w wersji Prusa jest niezwykły. Mnie również ta fotograficzność "Lalki" nie nuży, nawet w rozbudowanych opisach. :-)

      Usuń

Będzie mi miło, drogi Czytelniku, gdy podzielisz się refleksjami o moich tekstach. :-)