środa, 15 marca 2017

Wolność – ona istnieje. „Kruso” Lutza Seilera

okładka książki z: www.wuj.pl
Hiddensee, wysepka położona za zachód od Rugii, porośnięta kępami rokitnika, wrzosowiskami i lasami sosnowymi, zamieszkana przez niezliczone gatunki ptactwa, z piaszczystą plażą, portem pasażerskim i dwiema latarniami morskimi jest dziś rajem dla turystów. Kusi barwną historią, choćby opowieściami o założonym tam przed wiekami klasztorze cysterskim czy o artystach i naukowcach, którzy dla wypoczynku przyjeżdżali do miejscowych pensjonatów. Bywał tu Zygmunt Freud, Albert Einstein, Tomasz Mann, Billy Wilder, a pisarz i dramaturg Gerhart Hauptmann, znany w Polsce jeszcze zanim przyznano mu Nobla w dziedzinie literatury (w Krakowie w 1905 roku Teatr Ludowy wystawiał jego „Tkaczy”), związał się z Hiddensee na stałe. Jest to więc miejsce wyjątkowe, z lokalnymi legendami mówiącymi i o zamierzchłej przeszłości, i o czasach nie tak dawnych, bo ta mikroskopijna wysepka nie oparła się historii najnowszej. W latach istnienia Niemieckiej Republiki Demokratycznej dochodziło tu do aktów buntu przeciwko socjalistycznej rzeczywistości – do ucieczek z kraju do nieodległej Danii. Właśnie te zdarzenia zainspirowały niemieckiego poetę i pisarza Lutza Seilera do stworzenia gęstej od aluzji literackich robinsonady „Kruso”.

Hiddensee dziś

Edgar Bendler postanowił zniknąć[1]
Mamy rok 1989. Choć w państwach rozsypującego się bloku wschodniego trwa już proces ustrojowej transformacji, w Niemieckiej Republice Demokratycznej czas jakby stanął w miejscu: istnieje jeszcze mur berliński, kraj dzieli „wewnątrzniemiecka krwawa linia przecinająca niczym skalpel (…) w poprzek miejscowości, domy, rodziny, śmiertelna przeszkoda, nie do pokonania”[2]. Ale berlińczyk Edgar Bendler prześladujące go od roku poczucie wykorzenienia, męczącej obcości i beznadziei wiąże z tragiczną śmiercią ukochanej. Rzecz jasna mierzi go bylejakość i brzydota świata, w którym przyszło mu żyć, nie to jednak sprawia, że rzuca studia i wyjeżdża z miasta. Pragnie się ukryć, może zacząć życie od nowa, a na kryjówkę wybiera Hiddensee, wyspę, którą „obmywają (…) nieustające szepty”[3]. Za sprawą plotek i pogłosek urosła ona do rangi azylu dla „marzycieli i fantastów”[4], gdzie „wraca się w głąb siebie, to znaczy do natury, do głosu serca, jak mawiał Rousseau”[5]. Ed Bendler poniósł życiową klęskę i mimo dwudziestu czterech lat „osiadł na mieliźnie”[6], wybiera więc zniknięcie, choć „w kraju, w którym bodaj wszystkie placówki były w jakiś sposób ze sobą powiązane, uniwersytet, urząd meldunkowy, okręgowa komisja higieny”[7] jest to raczej niemożliwe. Rusza nad Bałtyk; przeprawiwszy się na wysepkę Hiddensee, zatrudnia w roli pomywacza w hotelu U Klausnera, po czym szybko staje się częścią jego załogi. Odtąd przynależy do licznego grona sezonowych pracowników zarobkowych, espezetów, na których czele stoi charyzmatyczny Kruso – Aleksander Krusowicz.

Magia wyspy
Z pozoru Hiddensee nie różni się od stałego lądu. Strzeżona przez łodzie patrolowe i torpedowce, przez żołnierzy uzbrojonych w karabiny maszynowe, przeczesywana światłami z wież strażniczych jest niczym niezdobyta twierdza, ale w rzeczywistości rządzi się własnymi prawami ustanowionymi przez wspólnotę pracowników sezonowych. Espezeci wyspę ochrzcili Wolną Republiką Hiddensee. „Ci opaleni na brąz bohaterowie sezonu, wiodący życie wolnych, pozornie od nikogo niezależnych ptaków na wyspie, zasługiwali wyłącznie na podziw (…). Zamiast dziwaków, należących do socjalistycznych mętów, można było dostrzec w nich potomków dzielnych hord króla Hedina z Hedinsey (…)”[8]. Co więcej, ich rytuały i obyczaje, niezależność i erudycja wynikająca z wykształcenia (kelnerzy, bufetowi, pomywacze i kucharze byli w gruncie rzeczy poetami, filozofami, socjologami, studentami), a także niepospolita osobowość Aleksandra Krusowicza przyciągały „rozbitków”, ludzi z głębi lądu, którzy w niekończących się pielgrzymkach przybywali „do ostatniego przylądka wolności wewnątrz granic”[9], by po kilku dniach… zniknąć.

To są drogi umarłych
Hiddensee ma bowiem tajemnicę. Niespodziewane zniknięcia espezetów, rozbitków i wczasowiczów zdarzają się niemal codziennie, Załoga hotelu U Klausnera też kurczy się wraz z upływem lata, aż w końcu przepadają niemal wszyscy: kelner Rimbaud, Monika od prania, Mike-Kucharz, małżeństwo barmanów. Ich drogi prowadzą przez morze, ku wolności i światu bez murów, mimo że ucieczki z NRD najczęściej kończą się tragicznie, bo pontony albo zmontowane w przydomowych warsztatach łodzie podwodne toną, zanim osiągną brzegi Danii: „Najpierw jeszcze płyną. Albo trochę wiosłują. Albo siedzą w kucki w maleńkich maszynach do nurkowania, albo wieszają się na silnikach, które ciągną ich w kipieli. Ale nie dają rady. Gdzieś na pełnym morzu do gaźnika wlewa się woda albo zamarzają, albo nie starcza im sił. Niektórych z nich morze wyrzuca na tamten brzeg. A niektórych z rybami wyciągają z wody. Rybacy drogą radiową przez morze nadają wiadomość o zmarłych i gadają o tym po knajpach – i znów ktoś próbował (…)”[10]. Utopijna rzeczywistość latami budowana przez Krusa nie jest na tyle atrakcyjna, aby zatrzymać uciekinierów i by porzucili marzenie o Zachodzie. I choć Kruso przekonuje Eda, że tylko wyspa spełnia marzenie o prawdziwej i pełnej wolności, możliwe, iż sam w to nie wierzy. Czytelnik nie jest pewien, czy ta deklaracja istotnie wynika z głębokiej wiary, że „zalążek prawdziwej wolności (…) dojrzewa w niewoli”[11], czy może jest konsekwencją obietnicy złożonej zaginionej siostrze, która nakazała Krusowi, aby czekał na nią na wyspie.

Film Żegnaj DDRTschüss DDR (fragment)


Pomarańcze jadł tylko raz
Trudno zgodzić się z Krusem, że masowe ucieczki z NRD wynikały jedynie z pragnienia poprawy materialnej strony życia. Przeczą temu wypowiedzi świadków tamtych zdarzeń i samych uciekinierów: dla nich był to bunt przeciwko zniewoleniu. Wprawdzie socjalistyczna rzeczywistość została w powieści odmalowana jakby mimochodem, lecz nie można nie dostrzec scen wielokrotnego legitymowania Eda przez uzbrojonych żołnierzy, najróżniejszych przejawów gospodarki nakazowej i centralnego przydziału wszystkiego, zamkniętych granic, bezkarności władz, obecności wojsk radzieckich i niesuwerenności państwa zależnego od ZSRR. Nie da się też przeoczyć znaczących, doskonale znanych Polakom drobiazgów: deficytu na taśmę barwiącą w maszynach do pisania albo braku pomarańczy (Ed Bendler jadł je „raz jedyny w życiu, w dzieciństwie, w 1971 roku, kiedy nieoczekiwanie przez kilka tygodni sprzedawano owoce południowe, z powodu zmiany władzy - »z racji przełomu«”[12]). Skostniałe, odizolowane od świata państwo nazywane jest w powieści „wysłużonym pięściakiem”[13], a ponieważ pustoszeje opuszczane przez uchodźców, którzy wybierają okrężne drogi ucieczki, bo przez ambasady w ościennych krajach, również w Polsce, w końcu tonie.

I każdy słyszy coś dla siebie
„Kruso” Lutza Seilera jest ambitną prozą z przesłaniem. Taką, która stawia czytelnika w obliczu pytań i wymusza szukanie odpowiedzi, bo narrator nie wygłasza autorytatywnych opinii, oddając głos postaciom, zwłaszcza Edowi i Krusowi. Dla tłumacza z niemieckiego oryginału książka była zapewne wyzwaniem ze względu na formę, swoiste i intrygujące połączenie realizmu ze scenami z pogranicza jawy i snu, zwyczajności i dziwności, i z powodu języka, czuć w nim bowiem rękę utalentowanego pisarza i poety o ogromnym doświadczeniu. Poza wszystkim jednak ta książka szybko się nie zestarzeje. Poruszane w niej tematy wolności i zniewolenia, świata okaleczonego murami, polami minowymi i zasiekami oraz marzeń o godnym życiu są boleśnie aktualne, choć współcześnie odżywają w nowych, zaskakujących kontekstach.

Książka została wydana nakładem Wydawnictwa Uniwersytetu Jagiellońskiego.






[1] śródtytuły są cytatami z: Lutz Seiler, Kruso, tłum. Dorota Stroińska, Wydawnictwo Uniwersytetu Jagiellońskiego, Kraków 2016.
[2] Tamże, s. 293-294.
[3] Tamże, s. 26.
[4] Tamże, s. 27.
[5] Tamże, s. 138.
[6] Tamże, s. 30.
[7] Tamże, s. 244.
[8] Tamże, s. 211.
[9] Tamże, s. 210.
[10] Tamże, s. 127.
[11] Tamże, s. 326.
[12] Tamże, s. 96.
[13] Tamże, s. 130.

14 komentarzy:

  1. O! To mi brzmi bardzo interesująco. Dziękuję bardzo. Przeczytam.

    OdpowiedzUsuń
  2. Urzekł mnie już sam wstęp recenzji. Cóż to za miejsce, które gościło tyle sław - już ma romantyczne piętno... Wspominasz także Gerharda Hauptmanna, ostatnio często natykam się na niego i jego brata w literackich podróżach:) Będę miała książkę na uwadze, dziękuję:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się, Olu, bo książka zasługuje na uwagę. 😃

      Usuń
  3. Interesująca powieść ze względu na tematykę, jaką jej autor porusza a książka ma niebanalną okładkę.....

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Okładka utrzymana jest w stylistyce Serii z Żurawiem. 😃

      Usuń
  4. Myślę że to bardzo wartościowa i interesująca lektura :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Pouczająca i niebanalna. Dodatkowo opatrzona niezwykłą okładką. Myślę, że książka bardzo mi się spodoba.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To bez wątpienia nietuzinkowa powieść. Daje też możliwość interpretowania jej na różne sposoby. Polecam.

      Usuń
  6. Podpiszę się pod Twoją recenzją obiema rękami. Przepiękna książka i masz rację uniwersalna. Z pewnością będę do niej wracać.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ponieważ można ją interpretować na różne sposoby, rzeczywiście warto do niej wracać. 😃

      Usuń
  7. Cieszę się, że udało Ci się napisać tak interesującą recenzję. Sprawiła mi wiele przyjemności. I te dodatki filmowe - bardzo dobry pomysł!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję. 😃 Rozmowa z Tobą jak zawsze mi pomogła. Sugestie historyka dla polonisty są bezcenne. 😃

      Usuń

Będzie mi miło, drogi Czytelniku, gdy podzielisz się refleksjami o moich tekstach. :-)