sobota, 21 stycznia 2017

Maszkary

karnawał w Norymberdze, XVI/XVII w.;
źródło: TU
Przypadające na ostatnie dni karnawału zapusty (mięsopusty, ostatki) obchodzono w dawnej Polsce hucznie, z rozmachem, nie szczędząc grosza, jedząc ponad miarę i pijąc do upadłego. „Po dworach, miastach, a niekiedy i w wiejskich karczmach rozbrzmiewała muzyka, szły tany, słychać było wesołe, specjalnie na mięsopust przystosowane frantowskie piosenki. Ponadto odbywało się wiele specjalnych zabaw. Po wsiach zaczynały (…) chodzić turonie, niedźwiedzie i wilki, mieszczanie i szlachta gustowali natomiast w »maszkarach«, czyli w zakładaniu masek”[1]. Maski te albo przywożono z Włoch, albo kupowano w warsztatach polskich maszkarników, którzy specjalizowali się w wyrabianiu masek zapustnych.

Karl Becker (1820-1900), Karnawał w Wenecji;
źródło: TU
Ale maszkarami nazywano też zabawy kostiumowe wieńczące trwające wiele dni wesela królów i magnatów. Moda na nie zapanowała w czasach królowej Bony, która sprowadziła do Polski swoich rodaków, a z nimi obyczaje, w tym właśnie weselne zabawy kostiumowe, czyli uliczne pochody inspirowane motywami zaczerpniętymi z greckiej i rzymskiej mitologii. I tak do legendy przeszły zaślubiny kanclerza Jana Zamoyskiego z Gryzeldą Batorówną. Wówczas pochód na Rynku w Krakowie otwierał „Mikołaj Wolski, miecznik koronny, po murzyńsku z pocztem swym przebrany, jadąc na wozie pozłocistym. Z przodu panna kształtu pięknego, herbem Zamoyskich domu podparta, z tyłu orzeł biały w koronie z napisem greckim. Za panną szli mężowie w pancerzach i wieńcach, za nimi słoń z wieżą na grzbiecie, z której puszczono ognie sztuczne (…). Mikołaj Zebrzydowski jechał na wozie ciągnionym przez »dzień« i »noc«. Dzieci w bieli przedstawiały godziny dnia, a w czerni atłasowej z rozsianymi na niej złotymi gwiazdami przedstawiały godziny nocy. Pierwsze po prawej, drugie po lewej stronie, połączone z sobą łańcuszkami, miały na głowie zegarki. Powoził »czas«, ozdobiony także zegarem”[2]. Był też Saturn zbrojny w kosę, byli Jowisz i Minerwa trzymający orle gniazdo, były powozy ozdobione znakami zodiaku. Wojewoda bełski Stanisław Żółkiewski przebrał się za Dianę, a otaczające go nimfy prowadziły na smyczach charty i ogary (oraz dwa jelenie). „Na wozie sześciokonnym siedział Kupido ze skrzydłami i głową kędzierzawą, zawiązanymi oczami i sajdakiem na ramieniu; przy wozie szli chłopcy, śpiewając cudownie, i z obu stron świece gorzały, z których piękne pokazywały się fajerwerki”[3].

przebranie karnawałowe, Norymberga,
XVI/XVII w.;
źródło: TU
Równie wspaniale prezentował się pochód świętujący zaślubiny Zygmunta III Wazy. 7 czerwca 1592 roku w Krakowie urządzono z tej okazji gonitwy w maszkarach z metą wyznaczoną przy słupie, do którego przykuto rękę z żelaza. „Zygmunt Myszkowski (…) jechał jako Glaukus, bóg morski, na muszli perłowej”[4], za nim przesuwał się dwumasztowiec, a dalej, na wozie, podążała Wenus w towarzystwie Kupidyna i przemienionej w skałę Sybilli. Zabawę uświetniali fleciści, bębniści, trębacze, dworzanie w strojach Saracenów, żołnierze w rzymskich togach. Stanisław Stadnicki ze Żmigrodu „przybył na plac jako ziemianin. Przed nim szedł pług pozłocisty czterokonny, a za pługiem żołnierz w zbroi całkowitej i ostrogach, pług wiodąc, ziemię z lemiesza koncerzem niby spychał. Za nim dwa konie tureckie ciągnęły bronę pozłocistą, na której siedziała gęś, a za broną szedł rycerz w szyszaku, niosący kwoczkę i płachtę z owsem, który rozsiewał na ziemię. Wyobrażało to wszystko połączenie zawodu rolniczego z rycerskim u Polaków”[5]. Dla kontrastu: nie zabrakło Minosa, Herkulesa, siedmiogłowej hydry z płomieniami buchającymi z nozdrzy i smoków.

karnawał w Norymberdze, XVI/XVII w.;
źródło: TU
Uboższa szlachta, której nie było stać na tego rodzaju zabawy, preferowała znacznie tańsze kuligi. Wystarczyło skrzyknąć rodzinę i czeladź, żeby na sankach albo na wozach najechać bez zapowiedzi sąsiadów, objeść ich i opić, a potem namówić na wspólną jazdę do kolejnego dworu. „Takowe kuligi najwięcej bawiły się pijatyką i obżarstwem, przeto mniej dbając o tańce, przestawano na jakim takim skrzypku czasem u karczmy porwanym albo między służącą czeladzią wynalezionym, chyba że gospodarz miał swoją domową kapelę albo też rozochocony posłał po nią gdzie do miasta”[6].

Felice Boscaratti (1721-1807), Dama w masce;
źródło: TU
Pospólstwo bawiło się w tłusty czwartek. Tego dnia przekupki krakowskie wynajmowały muzykantów i tańczyły na Rynku, a „podczas tańca potrząsały (…) nad głowami gałęziami z choiny, obwieszonymi skorupami z jaj. Siłą wciągały do tańca przechodniów, a kto nie chciał hulać, musiał się okupić. Przekupki zapraszały na zabawę także biedaków, hołyszom tym »combrzyły«, to znaczy pozwalały im korzystać z przygotowanych potraw i napojów”[7]. Natomiast gdańszczanie zwykli tańczyć na ulicach swojego miasta moreskę, mauretański taniec kostiumowy z mieczami lub sztyletami, w czym celowały cechy kuśnierzy i rzeźników. Szyprów można było podziwiać w tańcu marynarskim, snycerzy i kowali w scenkach odtwarzających ich codzienne zajęcia.

Louis de Caullery (1580-1621), Zapusty na lodzie;
źródło: TU
Finałem zabaw mięsopustnych było pojawienie się przebierańców. „Bogate niewiasty charakteryzowały się na Cyganki, Żydówki, wiejskie dziewki. W miastach można było ujrzeć chłopców poprzebieranych za zbójników (…). W bogatszych mieszczańskich i szlacheckich domach we wtorek wieczorem jeden z dowcipniejszych biesiadników przebierał się za księdza”[8], po czym wygłaszał przemówienie, w którym prześmiewczo i z animuszem żegnał zapusty. Ale za właściwy koniec szaleństw uważano podkurek, kolację składającą się z jaj, mleka i śledzi, symbolizującą przejście od karnawałowego obżarstwa do chudych dni postu.





[1] Zbigniew Kuchowicz, Obyczaje staropolskie XVII-XVIII wieku, Wydawnictwo Łódzkie, Łódź 1975, s. 392.
[2] Zygmunt Gloger, Encyklopedia staropolska z: http://literat.ug.edu.pl/~literat/glogers/index.htm
[3] Tamże.
[4] Tamże.
[5] Tamże.
[6] Jędrzej Kitowicz, Opis obyczajów za panowania Augusta III z: http://literat.ug.edu.pl/kitowic/index.htm
[7] Zbigniew Kuchowicz, Obyczaje staropolskie XVII-XVIII wieku, Wydawnictwo Łódzkie, Łódź 1975, s. 394.
[8] Tamże.

8 komentarzy:

  1. Jaka ogromna szkoda ze te szaleństwa zniknęły, ach.

    OdpowiedzUsuń
  2. Zaiste, nieźle dawniej imprezowano ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Mnie szczególnie zaciekawiło we fragmencie gdańskim: "Szyprów można było podziwiać w tańcu marynarskim".
    Primo: ciekawym, czy to tylko szyprów (dowódców statków) dotyczyło, czy grona oficerskiego, czy też całości marynarskiej braci.
    Secundo: cóż to był za taniec?
    Jest całkiem sporo literatury dotyczącej żeglarskich pieśni (nie tylko szant, szanta to tylko jeden z rodzajów; nie każdy taniec to walc), lecz skromnie porusza się tam temat tańca, mimo, że wnikliwie analizuje się misterną sieć prądów i trendów z różnych źródeł, które w miastach portowych (i nie tylko) krzyżowały się rozprzestrzeniając się po globie.
    Ale cóż to mógł być za taniec?
    Przypomina mi się ustęp z Clavella, gdzie Blacthorne uczy Toranagę "marynarskiego tańca hornpipe". Hornpipe tow rzeczy samej tradycyjny taniec irlandzki, który wśród brytyjskich marynarzy rozpowszechniony był przez irlandzkich szantymenów i marynarzy.
    Ale cóż tańczono w Gdańsku? Z jakiego czasu pochodzi ta relacja? Bo można wtedy z grubsza wskazać, czy to hanzeatyccy żeglarze, czy też Holendrzy, którzy przegonili z Gdańska Hanzę, a potem Szwedów (kilkukrotnie; wszak nawet "polski admirał" spod Oliwy zwał się Arendt Dickmann i słabo po polsku mówił).
    To takie moje wieczorne rozmyślania...

    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Myślę, że odpowiedzi na te pytania trzeba by poszukać w tekstach o kulturze i obyczajach żeglarskich. :-) Wiem tylko, że w roku 1637 z powodu częstych wypadków podczas występów zabroniono w Gdańsku tańca z mieczami, choć w praktyce zakaz nie był podobno przestrzegany.

      Więcej informacji można znaleźć w książce Marii Boguckiej "Życie codzienne w Gdańsku, wiek XVI-XVII" (jak podaje Kuchowicz, z którego ja korzystałam).

      Pozdrawiam. :-)

      Usuń
    2. Bogucka... Zatem rzecz dotyczyć będzie już żeglarzy niderlandzkich. Choć nie zmienia to stanu, że na ichniejszych tańcach nie znam się ni w ząb ;-) Dziękuję i pozdrawiam! :-)

      Usuń

Będzie mi miło, drogi Czytelniku, gdy podzielisz się refleksjami o moich tekstach. :-)