sobota, 7 stycznia 2017

Książki zbójeckie

Kawanabe Kyōsai (1831-1889), Śpiący kot;
źródło: ukiyo-e.org
„Co właściwie rozumiemy pod pojęciem »najważniejsza książka«? Po pierwsze, może to być książka zbójecka: napadająca jak zbójca, po spotkaniu z którą wszystko się widzi inaczej (…). Po drugie, najważniejsza książka może być ukochaną książką z dzieciństwa, która odsłoniła przed nami urok czytania, wyprowadziła z mroków barbarzyństwa (…). Najważniejsza książka może być też książką świeżo przeczytaną, pod której wrażeniem pozostajemy dłużej niż zwykle (…). Wreszcie może to być książka, którą się darzy respektem, bo »wymierza sprawiedliwość widzianemu światu«”[1]. Świetna klasyfikacja. A ponieważ nie można jej odmówić logiki, lubię od czasu do czasu przyporządkować do powyższych kategorii dopiero co przeczytane książki, bo daje mi to poczucie, rzecz jasna nieco złudne, że panuję nad kwestią w gruncie rzeczy nie do okiełznania: nad doborem moich lektur.

autor: Nikolay Korolev
źródło: www.masterandmargarita.eu/ru/
Mam zwyczaj czytać wiele książek równocześnie i zazwyczaj tak im ze sobą po drodze jak mnie i lotom w kosmos. Dobieram je według własnego widzimisię, bo oprócz książek, na które polowałam z racji potrzeb i zainteresowań i które muszę przeczytać natychmiast, kieruję się porą dnia. Uważam bowiem, że nie każda książka pasuje do porannej kawy albo do wczesnego popołudnia, gdy tak jak ja cierpi się na syndrom godziny piętnastej, a więc godziny niekontrolowanego rozleniwienia (żeby nie nazwać tego stanu sennością). Czasami uzależniam wybór od chwilowego nastroju albo od rodzaju pogody. W ubiegłym roku na przykład moją powieścią „na burzę” był „Mistrz i Małgorzata”. Zanim przyszła jesień i niebo się uspokoiło, zdążyłam sobie przypomnieć wątek Piłata, więc tego lata zajmę się rozdziałami o świcie Wolanda. Chociaż akurat na tę książkę każda pora jest dobra.

źródło: www.wydawnictwoliterackie.pl
Nie umiałabym jednak do niedawna wskazać mojej prywatnej książki zbójeckiej, czyli takiej, którą nie tylko zaliczyłabym do ulubionych albo z jakiegoś powodu ważnych, lecz nadawszy jej miano mentora, swoistego nauczyciela życia, postawiłabym najwyżej ze wszystkich, bo udało się jej odmienić mój sposób postrzegania świata. Zdumiewające, że nareszcie taką znalazłam, że się z nią identyfikuję i że są w niej, oprócz problemów dla mnie oczywistych, fragmenty zaskakujące i otwierające oczy na dziwactwa i koszmary naszego świata. I na nas, bo czy nie jest to celny portret współczesnego człowieka: „Okazje w życiu przechodzą koło nosa, bo się zaspało, bo nie chciało się pójść, bo się spóźniło, bo się zaniedbało. To skłonność do sybarytyzmu, życia w lekkim półśnie, rozpraszanie się na drobne przyjemności, niechęć do wysiłku i zupełny brak skłonności do rywalizacji. Długie poranki, nie otwarte listy, odłożone na później sprawy, zaniechane projekty. Niechęć do każdej władzy i do podporządkowania się, milczące, leniwe chodzenie własnymi drogami. Można powiedzieć, że z takich ludzi nie ma pożytku”[2]. Do powieści „Prowadź swój pług przez kości umarłych” przymierzałam się od dawna, ale rezygnowałam z niej właściwie z premedytacją, bo nie ma jak perspektywa lektury tekstu ulubionego autora – odkładana niczym rodzaj deseru tylko na wyjątkowe okazje (jak widać też się rozpraszam na drobne przyjemności). Okazało się, że opisane tu absurdy znam z doświadczenia, też uważam, „że słowo »priorytet« jest tak samo brzydkie jak »denat« czy »konkubent«”[3], i również milknę, gdy mi się namiętnie wmawia „kulturowy katolicyzm”[4], bo choć rzecz nie jest oczywista, zazwyczaj takie postawienie sprawy zamyka wszelką dyskusję. Zaliczam się do fanów pani Duszejko i nawet nie razi mnie jej radykalizm, w końcu to fikcja literacka. Fikcja, którą serwowałam sobie jako dodatek do porannej kawy.

źródło: www.wuj.pl
Książką popołudniową nazwałam opowieść, która skusiła mnie okładką. Usłyszałam o niej jesienią jako o najpiękniejszej, jaką zaprojektowano do publikacji Wydawnictwa Uniwersytetu Jagiellońskiego, i przyznaję (bo nie mogłam jej sobie odmówić), że jest urokliwa. Historia również, choć trzeba przywyknąć do takiego sposobu prowadzenia narracji, jakby powieść, dzięki dygresjom, ocierała się niekiedy o esej. Jeśli uważacie, że najlepsze fabułki są z reguły nieskomplikowane, bo to w ich prostocie tkwi prawdziwa siła, „Kot, który spadł z nieba” Takashiego Hiraide zachwyci Was, a może uwiedzie, jak się to przytrafiło mnie. Gdybym napisała, że to opowieść o kocie, zniechęciłabym zapewne tych, którzy, jak bohater tej książeczki, na koty patrzą podejrzliwie. Wyznaje przecież wprost, że wśród jego przyjaciół „było kilkoro miłośników kotów, ale widok ich nadmiernej czułości i zachwytu”[5] gorszył go i kojarzył się z dziwaczną formą „zaprzedania się kotom z duszą i ciałem w sposób całkowicie bezwstydny”[6]. Jest to więc książeczka o przemianie za sprawą kota, ale może nie zapadałaby aż tak w pamięć, choć jest wzruszająca, gdyby nie pokazana jakby przy okazji, bo bardzo dyskretną kreską, Japonia sprzed trzydziestu lat. Mimo że zeuropeizowana i pogrążona w kryzysie ekonomicznym, niezmiennie egzotyczna, wielobarwna, o każdej porze roku inna i zaskakująco uniwersalna, ponieważ część rządzących nią praw można przypisać dowolnemu miejscu na świecie. Choćby: „Dla ludzi szlachetnych jest nie do pomyślenia, by torować sobie drogę w życiu, równocześnie spychając z niej innych. Wygląda jednak na to, że rzeka czasu coraz potężniejącą falą napiera na ludzi prawych i spycha ich na bok”[7].

Z tymi książkami spędziłam ostatnie chwile minionego roku i oby była to pomyślna wróżba na obecny. Obietnica spotkań z pięknem literatury, która ma coś do powiedzenia i o której nie zapomina się po zamknięciu okładki. Nieco to spóźnione życzenie, od tygodnia mamy już bowiem kolejny rok, ale nic to. Ważne, że padły. A jeśli chodzi o koty, wybieracie się do kina? Czytaliście książkę?







[1] Tadeusz Sobolewski, Wielka trójka książkowa z: https://www.wprost.pl/tygodnik/53094/Wielka-trojka-ksiazkowa.html
[2] Olga Tokarczuk, Prowadź swój pług przez kości umarłych, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2015, s. 265.
[3] Tamże, s. 265.
[4] Tamże, s. 266.
[5] Takashi Hiraide, Kot, który spadł z nieba, Wydawnictwo Uniwersytetu Jagiellońskiego, Kraków 20016, s. 12.
[6] Tamże, s. 13.
[7] Tamże, s. 34.

14 komentarzy:

  1. "Boba" nie czytałam. Recenzje mnie zniechęciły. A jak Ty oceniasz? Warto?
    Co do reszty wpisu - mam sporo ulubionych książek, ale takich "mentorskich" raczej nie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A mnie Bob bardzo się spodobał. :-) Ale ja lubię takie kocie historie. Jako właścicielka kota możesz spróbować, tylko że wszystko jest kwestią gustu, jak zawsze.:-)

      Usuń
  2. Pięknie napisane... Zbójeckie książki - podoba mi się to określenie:) Cóż za lekturowe towarzystwo. Tokarczuk sobie zapamiętam, a okładka z kotem, rzeczywiście urzeka... Życzę jak najwięcej podobnych natchnień :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A, w takim razie Tobie, Olu, życzę tego samego: towarzystwa fascynujących książek. :-)

      Usuń
  3. Masz bardzo ciekawy sposób dobierania lektur i... kusisz. ;-) Tokarczuk już czytałam, ale "Kota, który spadł z nieba" na pewno sobie nie odmówię.

    Życzę jak największej ilości takich książkowych odkryć w tym roku!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję! Polecam Ci "Kota, który spadł z nieba", znajdziesz tam ciekawe aluzje dotyczące malarstwa, muzyki, filozofii, kryzysu wieku średniego. ;-) To zaskakująca i ożywcza książeczka.

      Usuń
  4. Ciekawa klasyfikacja.
    Zastanawiam się czy mi się trafiła jakaś zbójecka książka....
    Lubię, gdy książka którą czytam traktuje o wartościach, które cenię i pobudza mnie do refleksji, i w zasadzie mogę o wielu tak powiedzieć.

    Jestem w trakcie "czytania" przez słuchanie "Elizy" i jestem ujęta historią dziewcząt. Muszę przyznać, że książką mnie wciągnęła. Interesująco toczy się Pani opowieść.

    Pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Miło mi, że słucha Pani historii Elizy. :-) Pozdrawiam! :-)

      Usuń
  5. Cieszę się Agnieszko, że jest Twóje miejsce w sieci. Że inspiruje i zachęca. Bo ja książkę lubię kupić i mieć, a Ty mi pokazujesz co warto ...Ja chyba też nie mam książki mentorskiej. Czasem książka mnie zaczaruje i uwiedzie, ale na różny czas w życiu są różne książki. Pozdrawiam Cię ciepło i "Prowadź swój pług ..." chyba dla mnie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ależ to miłe słowa!:-) Bardzo Ci dziękuję, Basiu. Serdecznie Cię pozdrawiam. :-)

      Usuń
  6. Po przeczytaniu Twojej opini o Kocie, ktory spadl z niega z niecierpliwoscia Czekam na paczke z ta pozycja. Moze juz jutro przyjdzie...

    OdpowiedzUsuń
  7. Przepraszam bardzo, ale "Mistrz..." to jedynie dla mnie ma prawo być książką "wywrotową" ;-) a Tokarczuk- wiadomo, nic dodać nic ująć...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zgadzam się, że "Mistrz..." jest książką wywrotową. :-) A na książkach Tokarczuk można się uczyć pisania. :-)

      Usuń

Będzie mi miło, drogi Czytelniku, gdy podzielisz się refleksjami o moich tekstach. :-)