niedziela, 5 czerwca 2016

Zapach białych zabija nas

zdjęcie z: www.wysokieobcasy.pl
W ciągu minionych dwustu lat świat skurczył się, niepokojąco zmalał, tracąc na tajemniczości i egzotyce. Dziś jest na wyciągnięcie ręki i nie trzeba wiele, by poznać jego najodleglejsze zakamarki, bo zdobyliśmy i opisaliśmy wszystko, ścierając białe plamy z map Afryki, Australii, Azji i obu Ameryk. Nieznane dawniej rzeki, jeziora, pasma górskie, gatunki zwierząt i roślin zyskały nowe nazwy oraz wyczerpujące opisy w podróżniczych i naukowych opracowaniach. My, biali, żyjących w izolacji od cywilizacji skazaliśmy na kolonizację równoznaczną nawet z unicestwieniem. Dla rozrywki i by zaspokoić żądzę posiadania przetrzebiliśmy naturę. Dziewiętnaste stulecie można by bez przesady nazwać czasem nasilonej eksploracji świata. Wyścigowi w jego odkrywaniu, podbijaniu i eksploatowaniu tylko niekiedy towarzyszyła refleksja, że wcześniej był już czyjąś własnością. Wnioski te, w sumie banalne i powszechnie znane, a mimo to bolesne, nasuwa lektura książki „Podróżniczki. W gorsecie i krynolinie przez dzikie ostępy” Wolfa Kielicha i „Notatek myśliwskich z Dalekiego Wschodu. Cejlon” hrabiego Józefa Mikołaja Potockiego.

Bzik tropikalny
Mary Slessor z adoptowaną dziewczynką
z Nigerii; zdjęcie z:
 pl.pinterest.com
Oprócz mężczyzn „przez tropikalną dżunglę przedzierały się odziane w spódnice do kostek, w wysoko sznurowane bluzki, często jeszcze w kapeluszach na głowie”[1] poszukiwaczki przygód, zazwyczaj z wyższych sfer, z zamożnych rodzin, bo sfinansowanie wyprawy do źródeł Nilu wymagało naprawdę sporych środków finansowych. Angielki na Syberii i w Japonii, Holenderki w Chartumie, wiedenki u kanibali, Szkotki i Irlandki w Afryce – oto o czym opowiada fascynująca książka Wolfa Kielicha. Napisana ze współczesnego punktu widzenia jednoznacznie potępia kolonializm, przytaczając (z małymi wyjątkami) biografie nieprzeciętnych, postępowych kobiet, które pasja podróżowania popchnęła ku życiu w drodze.

Zdobywając szczyty Himalajów, zamieszkując wśród afrykańskich lub australijskich autochtonów, ratując chorych na trąd w carskiej Rosji zrywały z wizerunkiem kobiety zniewolonej przez konwenanse, słabej, niesamodzielnej. „Od nazwiska Mary Kingsley noszą nazwę trzy nowe gatunki ryb, które ona odkryła. Od nazwiska Marianne North otrzymało nazwy pięć nowych gatunków roślin. Ekspedycja Alexandrinne Tinne w okolicach Rzeki Gazeli zaowocowała paroma publikacjami naukowymi w czasopismach geograficznych oraz odkryciami kilku nowych okazów roślin”[2]. Kate Marsden z ramienia Czerwonego Krzyża pomagała w Jakucji trędowatym. Mary Slessor osiadła wśród afrykańskiego plemienia Okoyongo, aby leczyć je i bronić przed ekspansją białych. Daisy Bates badała kulturę Aborygenów, by ostatecznie opowiedzieć się po ich stronie. Uważano je za fanatyczki dotknięte tropikalnym bzikiem[3]. Pisały listy, dzienniki, wspomnienia, książki i artykuły, dzięki którym ich portrety są pełne i wiarygodne.

Gdy Księżyc był jeszcze człowiekiem
Dziewiętnastowieczne podróżniczki zazwyczaj zabierały w drogę wszystko to, do czego przywykły w cywilizowanym świecie, w zamożnych europejskich domach co najmniej sfery mieszczańskiej. Holenderka Alexandrinne Tinne marzyła o dotarciu do wciąż nieodkrytych źródeł Nilu, a po drodze – do Chartumu. Jej karawana składała się ze stu wielbłądów, trzydziestu miejscowych tropicieli i sześciu przewodników, a bagaż „składał się (…) między innymi z 800 funtów szterlingów, w miedzianym bilonie (…) dźwiganych przez dziesięć wielbłądów, czterdziestu beczek wody, sześciu namiotów, żelaznych łóżek, materaców, broni i wszystkiego, co przysłano z Hagi w trzydziestu dwóch skrzyniach: mebli, ubrań, książek, luster”[4].

Daisy Bates;
zdjęcie z: de.wikipedia.org
Jednak były wyjątki. Daisy Bates, badaczka wierzeń i obyczajów Aborygenów, niemal z nimi zamieszkała, biwakując w pobliżu ich obozowisk. „Uczyła się ich języka i tworzyła listę poznanych słów. Dzieliła się zabranymi ze sobą konserwami i jadła to, co oni mieli jej do zaproponowania: pieczone na ogniu jaszczurki, mrówki miodowe, tłuste larwy chrząszczy. Bawiła się z dziećmi, a wieczorami siadywała ze wszystkimi przy ognisku z czarnym niemowlęciem w ramionach”[5]. Słuchała mitów i legend, choćby o czasach, gdy Księżyc był jeszcze człowiekiem.

sztuka Aborygenów, Park Narodowy Kakadu,
Australia; zdjęcie z: www.pinterest.com
Właśnie ta historia, o białej kobiecie żyjącej wśród Aborygenów, poruszyła mnie najbardziej. Rozbudowana o komentarze przypominające okoliczności zdobycia Australii dla brytyjskiej Korony oraz o wolne od upiększeń opisy stopniowej eksterminacji Aborygenów jest jednoznacznym oskarżeniem kolonizatorów, którzy odebrali tubylcom tereny łowieckie, uniemożliwili dostęp do roślin nadających się do jedzenia oraz do wody, urządzali na nich polowania, na siłę europeizowali, zarażali chorobami. Całkowite niezrozumienie odmienności kultury stworzonej przez Aborygenów sprawiło, że niewielu białych traktowało ich jak równych sobie. Daisy Bates jako jedna z nielicznych starała się tę odrębność poznać i zrozumieć. Nazywali ją Kabbarli, czyli babcią, uważali za prastarego ducha. Było to niezwykłe wyróżnienie, zważywszy na fakt, że wierzyli w istnienie duchów, które krążą nad ziemią, „roznosząc wszędzie życie (…). Duch dotykał kamienia, drzewa, groty, wody, a wszystkiemu, czego dotknął, udzielała się odrobina mocy. Mogła ona przechodzić na inne przedmioty lub istoty żyjące. Wielkie praduchy przeszłości przyjmowały postać zwierzęcia: kangura, węża, jaszczurki”[6]. To Aborygeni zwykli mawiać: Zapach białych zabija nas.

Po stronie słoni
Józef hrabia Potocki, "Notatki myśliwskie...",
wydanie z 1896 r.;
zdjęcie: Dolnośląska Biblioteka Cyfrowa
Czytając „Podróżniczki…” przypomniałam sobie artykuł z „Tygodnika Ilustrowanego” ze stycznia 1896 roku. Wpadł mi w ręce podczas pisania pierwszego tomu „Niepokornych”, kiedy nie miałam jeszcze pewności, co może mi się przydać. Była to skrócona relacja z podróży Józefa hrabiego Potockiego na Cejlon. Zaintrygowała mnie z kilku powodów. Po pierwsze, hrabia był znanym podróżnikiem i pisarzem, prawnukiem autora „Rękopisu znalezionego w Saragossie”. Po drugie, na wyprawę, o której opowiedział potem w książce „Notatki myśliwskie z Dalekiego Wschodu. Cejlon” (wyd. w 1896 r.), zabrał świeżo poślubioną żonę, Helenę Augustę z Radziwiłłów, liczyłam więc na historię o ówczesnej niepokornej (przeliczyłam się). Po trzecie, hrabia, urodzony w 1862 roku, reprezentował punkt widzenia człowieka jego epoki i opis pobytu na Cejlonie pozwala ten punkt widzenia odkryć, choć chyba nie zrozumieć.

hrabina Józefowa Potocka;
zdjęcie z "Notatek myśliwskich...";
Dolnośląska Biblioteka Cyfrowa
Książkę Potockiego wydano przepięknie, z ilustracjami Piotra Stachiewicza, część egzemplarzy drukując na japońskim papierze o ciepłym odcieniu piasku. Autor, nawiązując do innych podróży, na przykład do Afryki, barwnie zaprezentował nieliczne atrakcje architektoniczne, przyrodę i rdzennych mieszkańców wyspy. Z rozbrajającą szczerością pisał też o czarnoskórym służącym (zachowuję ortografię oryginału): „Udało mi się «nabyć», a raczej przyjąć do służby młodego murzyna. Bumüller przywiózł go właśnie z Afryki Środkowej, a dowiedziawszy się, że szukam «czarnego człowieka», mnie go uprzejmie odstąpił. Murzyn mój nazywa się Ferek, a pochodzi z głębokiego Sudanu znad źródeł Nilu Białego. Gdzie się urodził, w jakim jest wieku, do jakiego szczepu należy, o tem sam nie ma dokładnego pojęcia. Przed dwoma laty dostał się pospołu z kilkudziesięciu innymi towarzyszami z Sudanu na terytorya niemieckie w Afryce centralnej pod rozkazy Wissmana, który formował wówczas swe zbrojne «czarne» bataliony pod dowództwem oficerów niemieckich. W wojsku tem, jako żołnierz Jego Cesarskiej Niemieckiej Mości, przesłużył dwa lata i odznaczał się w ciągłych utarczkach z dzikiemi hordami nieprzyjaznych szczepów murzyńskich męstwem i akuratnością w służbie”[7]. Pochwała postawy Fereka walczącego z „dzikimi hordami” to typowe dla dziewiętnastego wieku gloryfikowanie cywilizacji białych, która, czego Potocki jako człowiek wówczas wychowany, nie miał szansy zrozumieć. Dlatego nie dziwiło go, że Ferek, w imię interesów obcych, gotów był mordować swoich.

ilustracja z "Notatek myśliwskich...";
Dolnośląska Biblioteka Cyfrowa
Są też opisy polowań, na słonie, bawoły, jelenie, dziki, ptactwo. Zwłaszcza słoniom, tym żywym i już martwym, poświęcił autor mnóstwo miejsca. Ich wadze, grubej skórze, zwinności, złośliwemu spojrzeniu. Niczym rasowy myśliwy nazywa je bestiami, kolosami, gruboskórcami, trofeami, sztukami – i to też jest znak jego czasów. Tym bardziej więc zdumiewają biografie Mary Slessor czy Daisy Bates. Białych kobiet opowiadających się po stronie słoni.




[1] Wolf Kielich, Podróżniczki. W gorsecie i krynolinie przez dzikie ostępy, Warszawa 2013, s. 16 [e-book].
[2] Wolf Kielich, Podróżniczki. W gorsecie i krynolinie przez dzikie ostępy, Warszawa 2013, s. 18.
[3] Wolf Kielich, Podróżniczki. W gorsecie i krynolinie przez dzikie ostępy, Warszawa 2013, s. 255.
[4] Wolf Kielich, Podróżniczki. W gorsecie i krynolinie przez dzikie ostępy, Warszawa 2013, s. 73.
[5] Wolf Kielich, Podróżniczki. W gorsecie i krynolinie przez dzikie ostępy, Warszawa 2013, s. 270.
[6] Wolf Kielich, Podróżniczki. W gorsecie i krynolinie przez dzikie ostępy, Warszawa 2013, s. 267.
[7] Józef Mikołaj Potocki, Notatki myśliwskie z Dalekiego wschodu. Cejlon, Warszawa 1896, s. 9 [z:] http://www.dbc.wroc.pl/dlibra/publication?id=5226

19 komentarzy:

  1. Niezwykły artykuł. Aż chce się natychmiast sięgnąć po "Podróżniczki". Szczególnie interesuje mnie histria Kabbarli, tak nietypowa dla tamtych czasów.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję. :-) Ale to książka jest niezwykła, choć nie wszystkie opisane w niej biografie wzbudziły aż takie czytelnicze emocje. Pozdrawiam serdecznie. :-)

      Usuń
  2. "Dlatego nie dziwiło go, że Ferek, w imię interesów obcych, gotów był mordować ***swoich***." E, khm. TO jest myślenie białego człowieka.
    Nie gniewaj się, ale jasno pan hrabia napisał, że Ferek był z Sudanu, a walczył z owymi "dzikimi hordami" w (przypuszczam) Rodezji, czy też Namibii, może w Kamerunie. To równie duża rozpiętość kulturowa jak walka Aleksandra z Dariuszem. Nie ma jednej, homogenicznej Kultury Czarnego Człowieka, to nie byli dlań swoi, czego doskonałe przykłady daje nam konflikt Tutsi i Hutu.
    Przepraszam. Musiałem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie gniewam się. Tylko ten nie popełnia błędów, kto nic nie robi. ;-) O tym nie pomyślałam - z bardzo konkretnego powodu. Spojrzałam na tekst Potockiego, a właściwie na fragment o Fereku, przez pryzmat innej lektury, "Jądra ciemności" Conrada, tylko trzy lata młodszego od "Notatek...". Zapadł mi w pamięć fragment opisujący niewolników prowadzonych przez czarnoskórego dozorcę w niekompletnym europejskim stroju, w bluzie munduru bez guzika. Scena ma jednoznaczną wymowę, mówi o podziałach, do jakich doszło z powodu pojawienia się w Afryce białych. Conrada nie interesowało pochodzenie ani jednych, ani drugich. Ferek też nie zna swoich korzeni. Pewnie w Sudanie mieszkało niejedno plemię i prawdopodobnie były skonfliktowane z innymi. Problem polega raczej na tym, że ja patrzę na tę kwestię jako biała, której przyszło żyć w XX i XXI wieku, i w dodatku naczytałam się Conrada. Swoją drogą kusi mnie, żeby zajrzeć do „Notatek myśliwskich z Afryki” Potockiego, może to byłoby rozstrzygające? :-)

      Usuń
    2. Ciekaw jestem tych notatek. Od kiedy zacząłem czytać "Rękopis znaleziony w Saragossie" stałem się fanem jego imaginacji :-) Przypuszczasz, że Ferek mógł zdradzać jakieś oznaki "braterstwa rasy"?
      Rozumiem Twoje spojrzenie przez pryzmat Conrada. Jest naturalne. Moje wynika z innych lektur, z których pamiętam, że do najbogatszych ludzi swego czasu zaliczał się król Beninu (trudno o człeka ciemniejszej karnacji), który fortunę zbił na sprzedaży niewolników białym i Arabom. Mam wrażenie, że taka "wspólnota czarnych ludzi" pochodzi dopiero od Martina Luthera Kinga i Malcolma X. Ale mogę się mylić :-)

      Offtopic do offtopicu: co się tyczy niewolnictwa - oglądałaś "Cobra Verde"? Podobał ci się ten film?

      Usuń
    3. Nie, nie oglądałam "Cobra Verde", postaram się to nadrobić. :-) W Afryce Potocki był kilka lat wcześniej niż na Cejlonie, nie mógł jeszcze znać Fereka. Myślałam raczej o tym, że byłoby to ciekawe źródło do obserwacji zachowań i sposobu myślenia samego Potockiego. :-)

      Usuń
    4. Bohater "Cobra Verde" to taki Kurtz z innego punktu widzenia. Ale trzeba się przygotować psychicznie, bo filmy Herzoga do lekkich nie należą :-)
      Co zaś Potockiego się tyczy: też jestem ciekaw, na ile jego punkt widzenia różni się od T. Wilmowskiego ;-D

      Usuń
    5. Tak. Tomek Wilmowski miałby dużo do powiedzenia na temat Czarnego Lądu i Australii. ;-)

      Usuń
    6. Zdałem sobie ostatnio sprawę, że ta seria książek jest już zupełnie nieznana! Aż się na usta ciśnie to internetowe "gimby nie znajo" ;-) A ja jeszcze kilka miesięcy temu stałem nad grobem pana Alfreda Szklarskiego wspominając ile jego książkom zawdzięczam (głównie ciekawość świata).

      Usuń
    7. Też wychowałam się na powieściach Alfreda Szklarskiego. :-) Nie polubiłam tylko "Tajemniczej wyprawy Tomka", nie pamiętam już dlaczego. Zdaje się, że była to moja pierwsza literacka seria, w dodatku czytana z wypiekami na twarzy. :-)

      Usuń
  3. Czy to Józef Potocki, syn Ordynata Alfreda Józefa Potockiego z Łańcuta? Chyba tak :) Jako dziecko bywałam często w Muzeum Powozów, a tam tyle śladów wypraw mysliwskich Potockich. Kiedy patrzymy na wyemancypowane kobiety w dawnych wiekach widzimy jasno jaką społeczną odwagę i wewnętrzną siłę musiały w sobie nosić.Podziwiam je mocno i szczerze.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, pochodził z łańcuckiej linii Potockiej, wspomina o tym na początku "Notatek myśliwskich...", bo z Łańcuta wyruszył w podróż na Cejlon. :-) Natomiast w "Podróżniczkach..." umieszczono bardzo ciekawy wstęp, rodzaj szkicu o sytuacji kobiet w XIX wieku. Warto przeczytać. :-)

      Usuń
  4. No proszę, tak dużo mówi się i pisze o mężczyznach podróżnikach, odkrywcach, zdobywcach, nareszcie można poznać bliżej historie kobiet podróżniczek.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cóż. W porównaniu do liczby podróżujących wówczas mężczyzn, odkrywców i przyrodników, mimo wszystko było ich niewiele. :-)

      Usuń
  5. Wspaniała relacja. Wyobrażam sobie jak musiała malowniczo musiała wyglądać wyprawa tych kobiet. Chciałabym zobaczyć ich bagaże. Przypominam sobie milion kłopotów, kiedy trzeba zmieścić się do niewielkiej walizki, gdy wyjeżdżamy na wczasy, w której musi się zmieścić wszystko, co potrzebne. Co zapakowały wspomniane podróżniczki? Jak wyglądała ich poranna toaleta? Fascynujące :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W książce nie brakuje relacji o warunkach podróżowania w XIX wieku. W niektórych przypadkach poranna toaleta dam trwała tak długo, że miały poważny problem z dotarciem do celu na czas. Ich karawany spóźniały się niekiedy o kilka tygodni. ;-)

      Usuń
  6. Fantastyczna recenzja! Konstruktywnie, acz nie złośliwie zazdroszczę tej Pani lekkości w "skakaniu" po lekturach w obrębie tematu. O wymienionych w książce podróżniczkach nie słychać wiele, bo badania przez nie prowadzone, tudzież przygody nie były wystarczająco rzetelne prawdopodobnie. Zatem do kanonu lektur z pogranicza antropologii kultury ich pamiętniki czy wspomnienia nie zaliczono. Cały grajdołek ciągany za sobą w tak zwaną "dzicz", nie pozwalał na zrzucenie filtra cywilizacyjnego. Chociaż taki Bronisław Malinowski też raczej nie stronił od dobrodziejstw jego świata, a klasykiem pozostaje. Moją wyobraźnię zawsze pobudza, jak taka inwazja "hrabiny" zmieniła życie społeczności goszczących?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wyjątkiem jest Daisy Bates. Prowadziła badania, a wyniki opisywała, bardzo zresztą fachowo i skrupulatnie. Korzystali z nich antropologowie, niektórzy przypisywali sobie jej obserwacje i wnioski, o czym mowa jest w książce. Ale faktycznie, czyta się o podróżach tamtych kobiet z nieustającym zdumieniem. Tylko niektóre wpłynęły w jakiś sposób na lokalne społeczności. :-)

      Usuń
    2. "Cały grajdołek ciągany za sobą w tak zwaną "dzicz", nie pozwalał na zrzucenie filtra cywilizacyjnego."
      To nie tylko wiek XIX. Cały czas tak mamy. Wprawdzie C. Castaneda był łgarzem, a właściwie to Łgarzem (takim z wielkiej litery), ale świetnie w swoich książkach opisywał jak jako student antropologii wybrał się poznawać meksykańskich "szamanów" i jak go jeden z nich przerobił na szaro. Trudno staremu Indianinowi nie było przyznać racji, że ten koleś w dżinsach z jego kwestionariuszem jest zwyczajnie groteskowy. A mówimy o dwudziestowiecznej metodzie badań terenowych. W kontekście niektórych z wymienionych "jąder ciemności" (jakkolwiek to brzmi), czy hrabina z fraucymerem, czy Bear Grylls z ekipą filmową, jedni i drudzy wyglądają jak plama na obrusie ;-)

      Usuń

Będzie mi miło, drogi Czytelniku, gdy podzielisz się refleksjami o moich tekstach. :-)