źródło okładki: http://nk.com.pl/ |
Nadchodził
koniec karnawału, a z nim zaplanowany na sobotę wieczorek tańcujący w Hotelu
Saskim. Ponieważ cel był szlachetny, Klara włączyła się w przygotowania,
dekorując salę balową, klejąc kotyliony, rozstawiając wazony pełne ciętych
kwiatów i wieszając papierowe girlandy. Efekt przeszedł najśmielsze
oczekiwania; posadzki i żyrandole lśniły niczym zwierciadła, powietrze
przesycała subtelna woń fiołków, podest dla orkiestry oddzielono od parkietu
dla tancerzy balustradą z drewna i jedwabnych sznurów.
Jean-Georges Béraud, La Danse Publique; źródło: http://www.the-athenaeum.org/ |
Jakby
z przekory Klara swojej toalecie poświęciła znacznie mniej uwagi, bo w gruncie
rzeczy uważała mieszczańskie rozrywki za tandetne i zbędne, widząc w nich
jedynie blichtr i targowisko próżności. Uróżowane panny i wypomadowani młodzieńcy
budzili w niej śmiech przywiązaniem do sztucznych form towarzyskich, wybrała
więc skromną suknię w kolorze morskiego błękitu, zbyt ciemną jak na tę okazję,
długie za łokieć rękawiczki i pantofelki o podwyższonym obcasie. Obcięte na
pazia włosy dzięki prostej sztuczce z papilotami skręciła w łagodne fale, a
policzki musnęła pudrem. Wychodząc z domu, obiecywała Elizie powrót przed
północą.
W
hotelu było jeszcze pustawo. Szykowne i przejęte misją panie z komitetu
organizacyjnego krzątały się w saloniku przylegającym do sali balowej,
nieliczne kursantki Baraneum wskazywały drogę do szatni lub w foyer sprawdzały
bilety wstępu, orkiestra smyczkowa stroiła instrumenty, wodzirej we fraku z
rozetką kotyliona na piersi ustalał coś półgłosem z dyrygentem. Z wolna
napływali pierwsi goście: studenci z biletami po złotym reńskim, słuchaczki
Wyższych Kursów dla Kobiet oraz ich kuzynki i przyjaciółki. Orkiestra zagrała tusz,
nie obyło się bez oracji oraz szumnych podziękowań, po czym rozległy się
miarowe dźwięki pierwszego walca.
Panny
chłodziły rozpłomienione twarze japońskimi wachlarzami, panowie podkręcali wąsa,
panie z komitetu gorąco zachęcały do włączenia się w zabawę. Wreszcie z powagą i
niejakim zmieszaniem pary ruszyły do tańca, a ponieważ muzyka zagłuszała
nieśmiałe próby nawiązania konwersacji, więc walcowano w milczeniu, dbając o
właściwą postawę i przyjemny wyraz twarzy.
Alan Maley, First Night; źródło: www.felixr.com |
Klarę
poproszono do kontredansa i ku swemu zdziwieniu bawiła się szampańsko. Karnecik
miała pełny, bo panowie nadskakiwali pannom, wodzirej tryskał dowcipem i szalonymi
pomysłami, a ponieważ tańczyła świetnie dzięki lekcjom, do których w
przeszłości zmuszała ją matka, wszelkie promenady, przeplatanki, łańcuchy oraz
mosty szły jej jak z płatka. Rozgrzana dusznym powietrzem i tanecznymi figurami
schładzała się więc lemoniadą w nieco cichszym saloniku z przekąskami.
Właśnie
wtedy przy drzwiach ujrzała Jerzego. Zamarła ze szklanką przy ustach, śledząc z
nagłym przestrachem, jak przeciskał się między stołami ze szklanymi karafkami
aromatycznego ponczu oraz piramidami tartinek.
Przywitał
się oficjalnie, po czym poprosił ją do tańca.
–
Przykro mi – odparła. – Nie mam już miejsca w karnecie.
Wodzirej
zapowiedział kadryla, odstawiła więc szklankę i ruszyła do sali balowej, by
przyjąć ramię studenta filozofii, którego imię uleciało jej z głowy zaraz po
tym, jak je zapisała. Czy to z powodu zdenerwowania obecnością Jerzego, czy też
nagłego znużenia, poprosiła wkrótce, by tancerz odprowadził ją do krzesła.
Jean-Georges Béraud, Konwersacja; http://www.the-athenaeum.org/ |
Więcej
Platera nie widziała, a jednak wyczuła instynktownie, że przyszedł tu ze
względu na nią i że kolejne spotkanie jest nieuniknione. To byłoby ponad jej
siły, więc choć bal trwał w najlepsze, wymknęła się cichaczem i porwawszy z
szatni płaszcz oraz kapelusz, wyszła na ulicę, ścigana cichnącymi taktami
ognistej muzyki.
Miasto
już spało. Za dnia świeciło słońce, lecz teraz trzymał mróz i sypał drobniutki
śnieżek. Owionęło ją zimne powietrze, zadrżała więc i ruszyła czym prędzej ku
Kanoniczej. Jeszcze przed Rynkiem usłyszała wołanie. Choć rozpoznała głos, nie
przystanęła, nawet za siebie nie spojrzała, a mimo to wkrótce Plater zastąpił
jej drogę.
–
Zaprosiłaś mnie na bal i uciekasz?
Zatrzymała
się; miał rozpięty płaszcz i był bez kapelusza.
–
Zaprosiłam, zanim zrozumiałam, z kim mam do czynienia.
–
Z kim, jeśli łaska?
–
Z idealną kopią mego ojca! I wszystkich ograniczonych, zadufanych,
protekcjonalnych, lekceważących kobiety bałwanów! Nie cierpię, kiedy daje mi
się do zrozumienia, jakie jest ze mnie straszne dziecko! Mam prawo wiedzieć…
–
Istotnie – przerwał, podchodząc bliżej. – Masz prawo wiedzieć.
–
Dobrze, że tym razem się zgadzamy.
Ujął
jej dłoń.
–
Nie okłamuję cię i nie mam na sumieniu zbrodni. Nie lekceważę, nie uważam za
dziecko i chociaż nie znam twego ojca, nie sądzę, byśmy byli podobni. Kieruje
mną zdrowy rozsądek. I troska.
–
Znowu! Jakbym słyszała ojca.
–
Nonsens – odrzekł, po czym przyciągnął ją do siebie. Otoczył ramionami i mimo
że była mu niechętna, pocałował. Ustami muskał jej zaciśnięte gniewnie wargi,
aż westchnęła i oddała pieszczotę. Tęskniła za tym wrażeniem nieważkości, utraty
władzy nad ciałem i zmysłami. Za dłońmi splecionymi na jej plecach oraz za
ciepłem oddechu, który topił lód w sercu i osiadłe na rzęsach płatki śniegu.
Pragnęła wyznań miłości, tych zawsze było jej mało.
Alan Maley, Winter Romance; źródło: www.felixr.com |
–
Nikt się nie liczy oprócz ciebie – wyznał, obsypując pocałunkami jej
poróżowiałe na mrozie policzki. Odsunął ją nieco od siebie i zajrzał w oczy. –
Już dobrze, prawda? Wracamy?
Nie
wiedziała, czemu wierzyć: szczerości jego słów czy może podszeptom intuicji,
która ostrzegała, choć słabo, że wykorzystywał jej skłonność ku niemu, karmił
ogólnikami i choć przyznawał rację, nie udzielał żadnych odpowiedzi.
–
Wracamy? – powtórzył z naciskiem.
Pomyślała,
że choć jej nie uspokoił, bo nie wyzbyła się podejrzeń, ten jeden raz mu zaufa.
Niebo przecięła zwiastująca burzę błyskawica, a kiedy ujął ją za rękę i poszli
w stronę hotelu, powietrzem wstrząsnął grzmot. W oknach sali balowej migotały
jednak światła, przez uchylone drzwi przesączała się muzyka i wyglądało na to,
że miną długie godziny, zanim wodzirej zaprosi wszystkich do białego mazura.