niedziela, 31 lipca 2016

Moc duchów w dłoniach – Emily Carr

Emily Carr, Wood Interior, 1929-1930;
źródło: http://www.the-athenaeum.org/
„Przyjrzała się tropikalnemu lasowi, bardziej przypominającemu dżunglę niż jakikolwiek, który do tej pory widziała – był gęsty i nieprzenikniony niczym starożytna istota opętana mokrą zielenią, rojąca się od wilgotnego życia. W podwójnej zatoce rozdzielonej zalesionym cyplem, z wiszących ponad plażami oparów wyłaniały się totemy”[1] – tak w „Kochance lasu”, beletryzowanej biografii Emily Carr, kanadyjskiej malarki i pisarki, ujęto istotę jej twórczości, pasji, artystycznych poszukiwań, miłości i przyjaźni. Na jałowym gruncie pruderyjnej i konserwatywnej epoki wiktoriańskiej ukształtowała się niepospolita osobowość artystki zdolnej do największych wyrzeczeń w imię sztuki i by zrealizować dwa nadrzędne cele: przechować pamięć o kulturze kanadyjskich Indian oraz nadać dziełu sztuki formę intensyfikującą jego ekspresję.

niedziela, 24 lipca 2016

Czy widział kto plecy księżyca?*

Heidi Lange, Girl from the Shamba, batik;
zdjęcie z: pl.pinterest.com
Sudańczycy wierzą w wytrwałość. Dzięki niej nawet igłą da się ponoć wykopać studnię. Twierdzą, że błędy i pomyłki są niczym góry, więc im wyżej wespnie się człowiek, tym więcej znajdzie ich wokół siebie. Mężczyzn porównują do ziarenek pieprzu, bo gdy zgłębi się ich naturę, gdy się ich rozgryzie, pieką niemiłosiernie. Abisyńczycy z zasady nie ufają kobietom. Narzekają na ostrość ich języków, złorzeczą gadatliwości i zmiennej naturze, radząc, by się ich wystrzegać, bo gorsze są od pożaru i ogni piekielnych. Podobnie Pigmeje; wyśmiewając się z głupoty niewieściej, przyrównują mózg kobiecy do fontanny, z której wszystko wycieka przez dziury. W afrykańskim języku ewe, którym posługuje się ludność Ghany, Togo i Dahomeju, docenia się potęgę mądrości. Mądrość zatem jest jak drzewo chlebowe – nie da się jej objąć rękoma. Jednocześnie piętnuje się kłamstwo, gdyż nawet jedno i z pozoru błahe zdolne jest popsuć tysiąc prawd[1].

niedziela, 17 lipca 2016

Córka pustyni - Gertrude Bell

zdjęcie z: ksiazki.wp.pl
„Nazywam się Sindbad. Mieszkam na stałe w Bagdadzie. Rodzice moi umierając zostawili mi w spadku tysiąc worków złota, tysiąc beczek srebra, sto pałaców, sto ogrodów i jeden trzonowy ząb mego pradziadka, który ojciec mój przechowywał w hebanowej szkatułce jako pamiątkę i osobliwość”[1] – tak zaczynają się cudownie nieprawdopodobne opowieści o Sindbadzie Żeglarzu, bohaterze „Księgi tysiąca i jednej nocy”, ale w wersji, która wyszła spod pióra Bolesława Leśmiana. I tym właśnie była dla mnie dotąd Arabia. Osobliwością łączącą egzotykę codziennego życia z przebogatą kulturą duchową, poezją Hafiza, architekturą niezdobytych twierdz, dzikością pustyń – i baśniami o Sindbadzie, Szeherezadzie, latających dywanach, lampie Aladyna. O prawdziwej Arabii, jej historii i kulturze, nie mam specjalistycznej wiedzy i w gruncie rzeczy nigdy wcześniej nie poświęciłam jej szczególnej uwagi. Mimo to lektura „Córki pustyni…” Georginy Howell okazała się trwającą wiele wieczorów niesamowitą przygodą.

niedziela, 10 lipca 2016

Niech przyjdzie Emilie...

„Panna Flöge pojawiła się (…) tuż po śniadaniu. W jasnej bluzce i zielonej spódnicy z klinów zachwycała niewymuszoną prostotą ubioru, naturalnym i bezpośrednim obejściem oraz szczerym uśmiechem dziewczyny zakochanej w rozkoszach życia. Ponagliwszy Judytę, bo na dole czekał wynajęty powóz, nakazała dorożkarzowi upchnąć kosz z prowiantem w bagażowym schowku, a gdy zeszły przed kamienicę, zaprezentowała resztę towarzystwa.
– Paulina, moja siostra – powiedziała. – I przyjaciel rodziny, Gustav Klimt.
Paulina od pierwszej chwili przyjaźnie okazywała Judycie zainteresowanie, natomiast Klimt odzywał się z rzadka, cedząc od czasu do czasu krótkie frazy. Wywierał osobliwe wrażenie; rudobrody i kędzierzawy, w białym letnim surducie i identycznego koloru czapce z daszkiem nasuwał na myśl wilka morskiego, lecz w żadnym razie wziętego malarza”[1].

Emilie Flöge;
zdjęcie z: pl.pinterest.com
Kim była Millie Flöge, przyjaciółka fikcyjnej Judyty Schraiber, i co ją łączyło z Gustavem Klimtem? Pozostaje tajemnicą, czy pannę Flöge można zaliczyć do grona kochanek malarza, czy też ich relacja oparta była na głębokiej przyjaźni i pokrewieństwie dusz. Choć do naszych czasów dotrwała ich korespondencja, listy i widokówki, które przez dekady wysyłali do siebie z podróży, niewiele z nich wynika. Dlatego gdy pisze się o związku Flöge i Klimta, spekulacje przeważają nad pewnikami.

niedziela, 3 lipca 2016

Złota dama

Gustaw Klimt, Portret Adeli Bloch-Bauer I, 1907 r.;
źródło: pl.wikipedia.org
Podczas pierwszej wyprawy do Wiednia zdumiało mnie, że aby obejrzeć obrazy namalowane przez Gustawa Klimta, muszę zajrzeć do wielu rozrzuconych po całym mieście miejsc. Okazało się też, że tych najbardziej znanych dzieł powinnam szukać w galeriach i domach prywatnych na całym świecie. Największym rozczarowaniem był wówczas fakt, że na pewno nie zobaczę cudownego, migoczącego złotem „Portretu Adeli Bloch-Bauer”, który, oprócz „Judyty z głową Holofernesa” i „Portretu Emilie Flöge”, lubię najbardziej. W żadnym z przewodników, z których wtedy korzystałam, nie znalazłam choćby niewielkiej aluzji do jego wojennych losów, a przecież są one równie niezwykłe jak obraz, w tym przypadku bowiem historia dzieła sztuki splotła się z opowieścią o Wiedniu fin de siècle’u, międzywojnia i drugiej wojny światowej oraz z losami nieprzeciętnych ludzi. Gdybym przed wyjazdem do Wiednia przeczytała „Złotą damę…” Anne-Marie O’Connor, moja reakcja na ów brak Klimta byłaby zapewne inna.