Emily Carr, Wood Interior, 1929-1930; źródło: http://www.the-athenaeum.org/ |
„Przyjrzała
się tropikalnemu lasowi, bardziej przypominającemu dżunglę niż jakikolwiek,
który do tej pory widziała – był gęsty i nieprzenikniony niczym starożytna
istota opętana mokrą zielenią, rojąca się od wilgotnego życia. W podwójnej
zatoce rozdzielonej zalesionym cyplem, z wiszących ponad plażami oparów
wyłaniały się totemy”[1] –
tak w „Kochance lasu”, beletryzowanej biografii Emily Carr, kanadyjskiej
malarki i pisarki, ujęto istotę jej twórczości, pasji, artystycznych
poszukiwań, miłości i przyjaźni. Na jałowym gruncie pruderyjnej i
konserwatywnej epoki wiktoriańskiej ukształtowała się niepospolita osobowość
artystki zdolnej do największych wyrzeczeń w imię sztuki i by zrealizować dwa
nadrzędne cele: przechować pamięć o kulturze kanadyjskich Indian oraz nadać
dziełu sztuki formę intensyfikującą jego ekspresję.
Emily Carr, Heart of the Forest; źródło: pl.pinterest.com |
Wykształcona,
ukończyła bowiem Westminster School of Art w Londynie, a wcześniej kursy
martwej natury i krajobrazu w California School of Design w San Francisco,
najwięcej nauczyła się w Paryżu w Akademii Colarossiego oraz w Bretanii. Tam
zrozumiała, że „sztuka nie polega na odwzorowywaniu widzialnych bodźców”[2] oraz
że artysta malarz nie może obawiać się przesady ani ryzyka. Zetknąwszy się z
pracami fowistów, zainspirowała się ich paletą barw, lecz z czasem dostroiła ją
do swojej wrażliwości i swoich tematów. Uznanie zyskała dopiero u schyłku
życia, stając się ikoną sztuki Kanady, ale nawet wówczas nie porzuciła
skromnego życia, spełniona tylko podczas pracy i wśród niebosiężnych cedrów
zachodniego brzegu wyspy Vancouver.
Kolumbia
Brytyjska
Emily Carr źródło: www.pinterest.com |
Emily
Carr przyszła na świat w 1871 roku. Właśnie wtedy Kolumbia Brytyjska, będąca
dotąd kolonią brytyjską, dołączyła do Konfederacji Kanady, stając się jej
zachodnią prowincją. Emily urodziła się kilka miesięcy po tym podniosłym
wydarzeniu, więc w przeciwieństwie do licznego starszego rodzeństwa szczyciła
się kanadyjskim (nie brytyjskim) obywatelstwem. Jednak jej styl życia i sposób
postrzegania rdzennych mieszkańców tamtych terenów różniły się zasadniczo od
typowych dla przemysłowo-mieszczańskiej klasy średniej jej rodzinnego miasta.
Zafascynowana życiem i sztuką plemion indiańskich, dziś, w czasach poprawności
politycznej nazywanych Pierwszymi Ludami, poznała z bliska codzienność
Kwakiutlów (Kwakwaka'wakw) i Nootka (Nuuchah’nulth).
Emily Carr i jej zwierzęta; źródło: www.pinterest.com |
Zaprzyjaźniła się z Sophie
Frank Plotącą Kosze, Indianką z Rezerwatu Misji Squamishów w północnym
Vancouver. Sophie utrzymywała liczną rodzinę, handlując koszykami z korzeni
cedru i skrzypu, z kory wiśni. „Okrągłe, kwadratowe, prostokątne, płaskie,
wszystkie plecione ze skomplikowanymi skośnymi geometrycznymi wzorami lub z
kształtami zwierząt i paproci”[3]
bardzo podobały się Emily, ale nie cieszyły się wzięciem, więc mąż Sophie pracował
w miejscowej fabryce konserw. Oboje zostali ochrzczeni, część ich dzieci
również, i to stało się przyczyną tragedii rodziny funkcjonującej na granicy
między dwoma światami, rodzimym i chrześcijańskim.
Emily Carr źródło: www.pinterest.com |
Emily
Carr dostrzegała postępującą w zawrotnym tempie marginalizację Indian,
przymuszanie ich do porzucenia dawnych wierzeń, wymuszoną chrystianizację,
zamykanie w rezerwatach, kradzież ziemi, wyludnianie się wiosek, niszczenie
kultury i sztuki. Była świadkiem śmierci kolejnych dzieci Sophie, nieodpornych
na choroby białych i pozbawionych podstawowej opieki medycznej. Sophie Frank
urodziła dziewięcioro dzieci i wszystkie straciła, a pochowawszy je na
miejscowym cmentarzu indiańskim, pracowała już tylko po to, by każde miało
przyzwoity chrześcijański nagrobek. Kiedy zebrała potrzebne pieniądze, biały
kamieniarz podwyższał cenę albo mówił, że najpierw musi obsłużyć swoich, więc
czekała, rodząc kolejne dzieci, które także umierały. Życie Sophie, jak
większości Indianek w rezerwatach, wyznaczały ciąże i pogrzeby, zwykła jednak mawiać,
że „dziecko na chwilę jest lepsze niż brak dziecka”[4].
Wołania
kruków
Emily Carr, Totem walk a Sitka, 1907; źródło: http://www.the-athenaeum.org/ |
Emily
poznawała Indian stopniowo, najpierw tych w rezerwatach, potem ukrywających się
z dala od nich, buntujących się przeciwko białym i ich prawom. Jadła z nimi
chleb bannock, plastry suszonego łososia i halibuta, ubite na pianę owoce
mydleńca, uczestniczyła w potlaczach[5] i pogrzebach,
szukając totemów, drewnianych słupów ustawionych przy chatach i w pobliżu
wiosek, aby je malować. Owe niezwykłe rzeźby ukazywała na obrazach na tle natury,
sięgając po intensywne barwy. „Długie pociągnięcia pędzlem maczanym w pruskim
błękicie i szmaragdowej zieleni. Rozjaśnić krótszymi, węższymi pasmami żółtej
ochry. Ultramarynowe cienie. Zarys w indygo i czerni. Uprościć drzewa (…) do
nachodzących na siebie trójkątów”[6] –
oto receptura, do której się stosowała i która nie przyniosła jej popularności,
bo ani forma, ani tym bardziej tematyka nie spełniały oczekiwań krytyków i
bywalców jej nielicznych wystaw. Obrazy Emily okrzyknięto „karykaturami, które ośmiela
się wynosić do rangi sztuki”[7].
Emily Carr, Tsatsisnukomi B. C., 1912; źródło: http://www.the-athenaeum.org/ |
Emily Carr, Haida Totems; źródło: http://www.the-athenaeum.org/ |
Z
przerwami wywołanymi utratą wiary w sens malowania, tworzyła wciąż nowe dzieła,
ucząc się, że zwierzęce postacie na totemach mają symboliczne znaczenia; ich
deformacje, ogromne dzioby kruków, ostre pazury niedźwiedzi, szpony orłów,
przemówiły do niej z czasem jak do Indian. Podczas wypraw znajdowała też inne rzeźby.
„Ogromnego cedrowego Kruka ze złożonymi skrzydłami i wzniesionym dziobem.
Siedział na niskim pniu, spoglądając na łąkę. Nie był to słup, lecz przedstawiająca
całe stworzenie rzeźba, ptak, od głowy po ogon, większy niż pień, na którym
siedział. Mech porastał jego głowę, grzbiet, czubki skrzydeł i zagłębienia
oczu”[8].
Kruk symbolizował związek człowieka z naturą, ale był też zapowiedzią śmierci,
Indianie wierzyli więc, że przemawiał wówczas, gdy wiosce groziło
niebezpieczeństwo.
Grupa
Siedmiu
Lawren Harris /Grupa Siedmiu/, South Shore, Baffin Island; źródło: pl.pinterest.com |
Malarstwo
Emily Carr dostrzeżono w 1927 roku. Wcześniej doceniali je głównie przyjaciele
i Indianie, dla których była hailat – kobietą o mocy duchów w dłoniach. Dopiero
Wystawa Rdzennej i Współczesnej Sztuki Zachodniego Wybrzeża Kanady w Narodowej
Galerii w Ottawie uświadomiła jej, że nie jest sama, bo artystów o podobnych do
niej upodobaniach jest w Kanadzie wielu. Ich prace zestawiono ze sztuką
plemienną: fragmentami totemów, ceramiką, maskami, koszami. Tu Emily zetknęła
się z twórczością malarzy z Grupy Siedmiu: Lawrena Harrisa, J.E.H. MacDonalda,
Franklina Carmichaela, Fredericka Varleya, A.Y. Jacksona, Arthura Lismera,
Franka Johnstona. Utrzymywali oni, że „potrzebny jest nowy styl w sztuce
zrodzonej z jedności z rozległymi, różnorodnymi krajobrazami Kanady. Ci twórcy
niczym bracia przemierzali razem bezdroża, dzielili się artystycznymi
refleksjami przy ognisku i bronili się nawzajem przed krytykami”[9].
Emily przedstawiono Lawrena Harrisa, najpopularniejszego z siódemki malarzy, i
dała się uwieść jego malarstwu, „zamarzniętym jeziorom, wodospadom, urwistym
skałom i ogromnym, pozbawionym ozdób przestrzeniom pulsującym uczuciem”[10].
Dostrzegła podobieństwa między swoimi obrazami a obrazami artystów z Grupy
Siedmiu, choćby rezygnację ze szczegółu i uproszczenie formy, cechy, które my
możemy znaleźć w twórczości Rafała Malczewskiego – portrecisty Tatr.
Frank Carmichael/ Grupa Siedmiu/, Mirror Lake; źródło: pl.pinterest.com |
Na
półce w zamkniętym słoju
okładka książki z: pl.pinterest.com |
Książka
Susan Vreeland opowiada historię Emily Carr od roku 1906 do chwili jej tryumfu,
a więc do lat trzydziestych XX wieku. Łącząc fikcję z niepodważalnymi faktami,
kładzie nacisk na relację malarki z siostrami i ojcem, na przyjaźnie z Jessiką
i Haroldem Cookiem, daje też pełną wdzięku historię miłosną, mimo że akurat ta
nie ma potwierdzenia w dokumentach i wspomnieniach artystki. Za życia Emily
Carr postrzegana była jako zaprzyjaźniona z barbarzyńcami dziwaczka, malarka o
zepsutej wyobraźni, otaczająca się zwierzętami samotniczka i stara panna. Była
jednak kobietą czynu, która nie bała się nocować w indiańskich grobowcach ani
mieszkać samotnie w starej przyczepie, z dala od ludzi, i tam malować. Niedługo
przed śmiercią „została zapytana o najważniejsze wydarzenia z jej życia.
Odparła: «Praca i jeszcze więcej pracy!... Kochanie wszystkiego strasznie
mocno… Najważniejszymi wydarzeniami jest dla mnie działanie – i ciągle to
robię. Nie odstawiajcie mnie jeszcze na półkę w zamkniętym słoju”[11].
Emily Carr (1871-1945)
Emily Carr, Big Raven, 1931; źródło: http://www.the-athenaeum.org/ |
Emily Carr, Blunden Harbor, 1931-1932; źródło: http://www.the-athenaeum.org/ |
Emily Carr, Wood Interior, 1932-1935; źródło: http://www.the-athenaeum.org/ |
Emily Carr, Forest Lanscape No. 2, 1935; źródło: http://www.the-athenaeum.org/ |
Emily Carr, Above the Gravel Pit, 1937; źródło: http://www.the-athenaeum.org/ |
[1] Susan
Vreeland, Kochanka lasu. Opowieść o życiu
kanadyjskiej malarki Emily Carr, Warszawskie Wydawnictwo Literackie MUZA
SA, Warszawa 2006, s. 299.
[2] Tamże,
s. 166.
[3] Tamże,
s. 34.
[4] Tamże,
s. 51.
[5]
Potlacz
–
[6] Tamże,
s. 218.
[7] Tamże,
s. 305.
[8] Tamże,
s. 275.
[9] Tamże,
s. 371.
[10] Tamże,
s. 373.
[11] Tamże,
s. 426.
Dziękuję za ten szalenie interesujący post. Znów dowiaduję się czegoś nowego, nie znałam malarki. Ten artykuł przypomina jak trudną drogą kroczą artyści - a Ci najbardziej oryginalni - przez całe niemal życie muszą borykać się z niezrozumieniem. Nic dziwnego, przeważnie wyprzedzają swoją epokę. Ostatni obraz malarki niemal do złudzenia przypomina "Gwiaździstą noc" Van Gogha...
OdpowiedzUsuńObrazy Emily Carr kojarzy się zazwyczaj z postimpresjonizmem, ekspresjonizmem, fowizmem. Widać podobieństwa do wielu twórców, to zapewne efekt pobytu we Francji. Sama nie traktowała poważnie porównań do van Gogha, a takie się zdarzały. Śmiała się z nich (w książce na podobny komplement odpowiada, że van Gogh przewraca się w grobie, jeśli to słyszy ;-) ).:-D
UsuńCoś musiało być na rzeczy, skoro podobieństwo zauważa taki dyletant, jak ja:)
UsuńTo twórcza inspiracja. :-D
UsuńChyba się zakochałam... Dziękuję Ci za ten artykuł - teraz pewnie będę wędrować po Sieci w poszukiwaniu obrazów nie tylko Emily Carr, ale w ogóle malarzy, którzy nawiązywali do sztuki indiańskiej. Jest w nich jakiś czar... przechowują tę cząstkę pierwotnej magii, która coraz bardziej rozmywa się w prozie dnia bieżącego.
OdpowiedzUsuńA i po książkę zapewne sięgnę.
Dla mnie to też odkrycie. Nie słyszałam wcześniej o Emily Carr, a zakochałam się w jej malarstwie. I w sztuce indiańskiej również. :-)
UsuńPani wpisy są bajeczne . Czytam je z ogromną przyjemnością
OdpowiedzUsuńDziękuję! :-D
Usuń