okładka książki z: www.wuj.pl |
Hiddensee,
wysepka położona za zachód od Rugii, porośnięta kępami rokitnika, wrzosowiskami
i lasami sosnowymi, zamieszkana przez niezliczone gatunki ptactwa, z piaszczystą
plażą, portem pasażerskim i dwiema latarniami morskimi jest dziś rajem dla
turystów. Kusi barwną historią, choćby opowieściami o założonym tam przed
wiekami klasztorze cysterskim czy o artystach i naukowcach, którzy dla
wypoczynku przyjeżdżali do miejscowych pensjonatów. Bywał tu Zygmunt Freud, Albert
Einstein, Tomasz Mann, Billy Wilder, a pisarz i dramaturg Gerhart Hauptmann,
znany w Polsce jeszcze zanim przyznano mu Nobla w dziedzinie literatury (w Krakowie
w 1905 roku Teatr Ludowy wystawiał jego „Tkaczy”), związał się z Hiddensee na stałe.
Jest to więc miejsce wyjątkowe, z lokalnymi legendami mówiącymi i o
zamierzchłej przeszłości, i o czasach nie tak dawnych, bo ta mikroskopijna wysepka
nie oparła się historii najnowszej. W latach istnienia Niemieckiej Republiki
Demokratycznej dochodziło tu do aktów buntu przeciwko socjalistycznej
rzeczywistości – do ucieczek z kraju do nieodległej Danii. Właśnie te zdarzenia
zainspirowały niemieckiego poetę i pisarza Lutza Seilera do stworzenia gęstej
od aluzji literackich robinsonady „Kruso”.
Hiddensee dziś
Edgar
Bendler postanowił zniknąć[1]
Mamy
rok 1989. Choć w państwach rozsypującego się bloku wschodniego trwa już proces
ustrojowej transformacji, w Niemieckiej Republice Demokratycznej czas jakby
stanął w miejscu: istnieje jeszcze mur berliński, kraj dzieli „wewnątrzniemiecka
krwawa linia przecinająca niczym skalpel (…) w poprzek miejscowości, domy,
rodziny, śmiertelna przeszkoda, nie do pokonania”[2]. Ale
berlińczyk Edgar Bendler prześladujące go od roku poczucie wykorzenienia,
męczącej obcości i beznadziei wiąże z tragiczną śmiercią ukochanej. Rzecz jasna
mierzi go bylejakość i brzydota świata, w którym przyszło mu żyć, nie to jednak
sprawia, że rzuca studia i wyjeżdża z miasta. Pragnie się ukryć, może zacząć życie
od nowa, a na kryjówkę wybiera Hiddensee, wyspę, którą „obmywają (…)
nieustające szepty”[3].
Za sprawą plotek i pogłosek urosła ona do rangi azylu dla „marzycieli i
fantastów”[4], gdzie
„wraca się w głąb siebie, to znaczy do natury, do głosu serca, jak mawiał
Rousseau”[5]. Ed
Bendler poniósł życiową klęskę i mimo dwudziestu czterech lat „osiadł na
mieliźnie”[6], wybiera
więc zniknięcie, choć „w kraju, w którym bodaj wszystkie placówki były w jakiś
sposób ze sobą powiązane, uniwersytet, urząd meldunkowy, okręgowa komisja
higieny”[7] jest
to raczej niemożliwe. Rusza nad Bałtyk; przeprawiwszy się na wysepkę Hiddensee,
zatrudnia w roli pomywacza w hotelu U Klausnera, po czym szybko staje się
częścią jego załogi. Odtąd przynależy do licznego grona sezonowych pracowników
zarobkowych, espezetów, na których czele stoi charyzmatyczny Kruso – Aleksander
Krusowicz.
Magia
wyspy
Z
pozoru Hiddensee nie różni się od stałego lądu. Strzeżona przez łodzie
patrolowe i torpedowce, przez żołnierzy uzbrojonych w karabiny maszynowe, przeczesywana
światłami z wież strażniczych jest niczym niezdobyta twierdza, ale w rzeczywistości
rządzi się własnymi prawami ustanowionymi przez wspólnotę pracowników
sezonowych. Espezeci wyspę ochrzcili Wolną Republiką Hiddensee. „Ci opaleni na
brąz bohaterowie sezonu, wiodący życie wolnych, pozornie od nikogo niezależnych
ptaków na wyspie, zasługiwali wyłącznie na podziw (…). Zamiast dziwaków, należących
do socjalistycznych mętów, można było dostrzec w nich potomków dzielnych hord
króla Hedina z Hedinsey (…)”[8]. Co
więcej, ich rytuały i obyczaje, niezależność i erudycja wynikająca z
wykształcenia (kelnerzy, bufetowi, pomywacze i kucharze byli w gruncie rzeczy poetami,
filozofami, socjologami, studentami), a także niepospolita osobowość Aleksandra
Krusowicza przyciągały „rozbitków”, ludzi z głębi lądu, którzy w niekończących się
pielgrzymkach przybywali „do ostatniego przylądka wolności wewnątrz granic”[9],
by po kilku dniach… zniknąć.
To
są drogi umarłych
Hiddensee
ma bowiem tajemnicę. Niespodziewane zniknięcia espezetów, rozbitków i
wczasowiczów zdarzają się niemal codziennie, Załoga hotelu U Klausnera też kurczy
się wraz z upływem lata, aż w końcu przepadają niemal wszyscy: kelner Rimbaud,
Monika od prania, Mike-Kucharz, małżeństwo barmanów. Ich drogi prowadzą przez
morze, ku wolności i światu bez murów, mimo że ucieczki z NRD najczęściej
kończą się tragicznie, bo pontony albo zmontowane w przydomowych warsztatach
łodzie podwodne toną, zanim osiągną brzegi Danii: „Najpierw jeszcze płyną. Albo
trochę wiosłują. Albo siedzą w kucki w maleńkich maszynach do nurkowania, albo
wieszają się na silnikach, które ciągną ich w kipieli. Ale nie dają rady. Gdzieś
na pełnym morzu do gaźnika wlewa się woda albo zamarzają, albo nie starcza im
sił. Niektórych z nich morze wyrzuca na tamten brzeg. A niektórych z rybami
wyciągają z wody. Rybacy drogą radiową przez morze nadają wiadomość o zmarłych
i gadają o tym po knajpach – i znów ktoś próbował (…)”[10]. Utopijna
rzeczywistość latami budowana przez Krusa nie jest na tyle atrakcyjna, aby
zatrzymać uciekinierów i by porzucili marzenie o Zachodzie. I choć Kruso przekonuje
Eda, że tylko wyspa spełnia marzenie o prawdziwej i pełnej wolności, możliwe, iż
sam w to nie wierzy. Czytelnik nie jest pewien, czy ta deklaracja istotnie wynika
z głębokiej wiary, że „zalążek prawdziwej wolności (…) dojrzewa w niewoli”[11],
czy może jest konsekwencją obietnicy złożonej zaginionej siostrze, która
nakazała Krusowi, aby czekał na nią na wyspie.
Film Żegnaj DDR – Tschüss DDR (fragment)
Pomarańcze
jadł tylko raz
Trudno
zgodzić się z Krusem, że masowe ucieczki z NRD wynikały jedynie z pragnienia
poprawy materialnej strony życia. Przeczą temu wypowiedzi świadków tamtych
zdarzeń i samych uciekinierów: dla nich był to bunt przeciwko zniewoleniu. Wprawdzie
socjalistyczna rzeczywistość została w powieści odmalowana jakby mimochodem, lecz
nie można nie dostrzec scen wielokrotnego legitymowania Eda przez uzbrojonych
żołnierzy, najróżniejszych przejawów gospodarki nakazowej i centralnego przydziału
wszystkiego, zamkniętych granic, bezkarności władz, obecności wojsk radzieckich
i niesuwerenności państwa zależnego od ZSRR. Nie da się też przeoczyć znaczących,
doskonale znanych Polakom drobiazgów: deficytu na taśmę barwiącą w maszynach do
pisania albo braku pomarańczy (Ed Bendler jadł je „raz jedyny w życiu, w
dzieciństwie, w 1971 roku, kiedy nieoczekiwanie przez kilka tygodni sprzedawano
owoce południowe, z powodu zmiany władzy - »z racji przełomu«”[12]).
Skostniałe, odizolowane od świata państwo nazywane jest w powieści „wysłużonym
pięściakiem”[13],
a ponieważ pustoszeje opuszczane przez uchodźców, którzy wybierają okrężne
drogi ucieczki, bo przez ambasady w ościennych krajach, również w Polsce, w
końcu tonie.
I
każdy słyszy coś dla siebie
„Kruso”
Lutza Seilera jest ambitną prozą z przesłaniem. Taką, która stawia czytelnika w
obliczu pytań i wymusza szukanie odpowiedzi, bo narrator nie wygłasza
autorytatywnych opinii, oddając głos postaciom, zwłaszcza Edowi i Krusowi. Dla
tłumacza z niemieckiego oryginału książka była zapewne wyzwaniem ze względu na
formę, swoiste i intrygujące połączenie realizmu ze scenami z pogranicza jawy i
snu, zwyczajności i dziwności, i z powodu języka, czuć w nim bowiem rękę
utalentowanego pisarza i poety o ogromnym doświadczeniu. Poza wszystkim jednak ta
książka szybko się nie zestarzeje. Poruszane w niej tematy wolności i
zniewolenia, świata okaleczonego murami, polami minowymi i zasiekami oraz marzeń
o godnym życiu są boleśnie aktualne, choć współcześnie odżywają w nowych,
zaskakujących kontekstach.
Książka została wydana nakładem Wydawnictwa Uniwersytetu Jagiellońskiego.
[1] śródtytuły są cytatami z: Lutz
Seiler, Kruso, tłum. Dorota Stroińska, Wydawnictwo Uniwersytetu Jagiellońskiego,
Kraków 2016.
[2] Tamże, s.
293-294.
[3] Tamże, s.
26.
[4] Tamże, s.
27.
[5] Tamże, s.
138.
[6] Tamże, s.
30.
[7] Tamże, s.
244.
[8] Tamże, s.
211.
[9] Tamże,
s. 210.
[10] Tamże,
s. 127.
[11] Tamże,
s. 326.
[12] Tamże,
s. 96.
[13] Tamże,
s. 130.
O! To mi brzmi bardzo interesująco. Dziękuję bardzo. Przeczytam.
OdpowiedzUsuńPolecam, to bardzo dobra literatura. :-)
UsuńUrzekł mnie już sam wstęp recenzji. Cóż to za miejsce, które gościło tyle sław - już ma romantyczne piętno... Wspominasz także Gerharda Hauptmanna, ostatnio często natykam się na niego i jego brata w literackich podróżach:) Będę miała książkę na uwadze, dziękuję:)
OdpowiedzUsuńCieszę się, Olu, bo książka zasługuje na uwagę. 😃
UsuńInteresująca powieść ze względu na tematykę, jaką jej autor porusza a książka ma niebanalną okładkę.....
OdpowiedzUsuńOkładka utrzymana jest w stylistyce Serii z Żurawiem. 😃
UsuńMyślę że to bardzo wartościowa i interesująca lektura :)
OdpowiedzUsuńI świetnie napisana. 😃
UsuńPouczająca i niebanalna. Dodatkowo opatrzona niezwykłą okładką. Myślę, że książka bardzo mi się spodoba.
OdpowiedzUsuńTo bez wątpienia nietuzinkowa powieść. Daje też możliwość interpretowania jej na różne sposoby. Polecam.
UsuńPodpiszę się pod Twoją recenzją obiema rękami. Przepiękna książka i masz rację uniwersalna. Z pewnością będę do niej wracać.
OdpowiedzUsuńPonieważ można ją interpretować na różne sposoby, rzeczywiście warto do niej wracać. 😃
UsuńCieszę się, że udało Ci się napisać tak interesującą recenzję. Sprawiła mi wiele przyjemności. I te dodatki filmowe - bardzo dobry pomysł!
OdpowiedzUsuńDziękuję. 😃 Rozmowa z Tobą jak zawsze mi pomogła. Sugestie historyka dla polonisty są bezcenne. 😃
Usuń