karnawał w Norymberdze, XVI/XVII w.; źródło: TU |
Przypadające
na ostatnie dni karnawału zapusty (mięsopusty, ostatki) obchodzono w dawnej
Polsce hucznie, z rozmachem, nie szczędząc grosza, jedząc ponad miarę i pijąc
do upadłego. „Po dworach, miastach, a niekiedy i w wiejskich karczmach
rozbrzmiewała muzyka, szły tany, słychać było wesołe, specjalnie na mięsopust
przystosowane frantowskie piosenki. Ponadto odbywało się wiele specjalnych
zabaw. Po wsiach zaczynały (…) chodzić turonie, niedźwiedzie i wilki,
mieszczanie i szlachta gustowali natomiast w »maszkarach«, czyli w zakładaniu
masek”[1].
Maski te albo przywożono z Włoch, albo kupowano w warsztatach polskich
maszkarników, którzy specjalizowali się w wyrabianiu masek zapustnych.
Karl Becker (1820-1900), Karnawał w Wenecji; źródło: TU |
Ale
maszkarami nazywano też zabawy kostiumowe wieńczące trwające wiele dni wesela
królów i magnatów. Moda na nie zapanowała w czasach królowej Bony, która sprowadziła
do Polski swoich rodaków, a z nimi obyczaje, w tym właśnie weselne zabawy
kostiumowe, czyli uliczne pochody inspirowane motywami zaczerpniętymi z
greckiej i rzymskiej mitologii. I tak do legendy przeszły zaślubiny kanclerza
Jana Zamoyskiego z Gryzeldą Batorówną. Wówczas pochód na Rynku w Krakowie
otwierał „Mikołaj Wolski, miecznik koronny, po murzyńsku z pocztem swym
przebrany, jadąc na wozie pozłocistym. Z przodu panna kształtu pięknego, herbem
Zamoyskich domu podparta, z tyłu orzeł biały w koronie z napisem greckim. Za
panną szli mężowie w pancerzach i wieńcach, za nimi słoń z wieżą na grzbiecie,
z której puszczono ognie sztuczne (…). Mikołaj Zebrzydowski jechał na wozie
ciągnionym przez »dzień« i »noc«. Dzieci w bieli przedstawiały godziny dnia, a
w czerni atłasowej z rozsianymi na niej złotymi gwiazdami przedstawiały godziny
nocy. Pierwsze po prawej, drugie po lewej stronie, połączone z sobą
łańcuszkami, miały na głowie zegarki. Powoził »czas«, ozdobiony także zegarem”[2].
Był też Saturn zbrojny w kosę, byli Jowisz i Minerwa trzymający orle gniazdo,
były powozy ozdobione znakami zodiaku. Wojewoda bełski Stanisław Żółkiewski
przebrał się za Dianę, a otaczające go nimfy prowadziły na smyczach charty i
ogary (oraz dwa jelenie). „Na wozie sześciokonnym siedział Kupido ze skrzydłami
i głową kędzierzawą, zawiązanymi oczami i sajdakiem na ramieniu; przy wozie
szli chłopcy, śpiewając cudownie, i z obu stron świece gorzały, z których
piękne pokazywały się fajerwerki”[3].
przebranie karnawałowe, Norymberga, XVI/XVII w.; źródło: TU |
Równie
wspaniale prezentował się pochód świętujący zaślubiny Zygmunta III Wazy. 7
czerwca 1592 roku w Krakowie urządzono z tej okazji gonitwy w maszkarach z metą
wyznaczoną przy słupie, do którego przykuto rękę z żelaza. „Zygmunt Myszkowski (…)
jechał jako Glaukus, bóg morski, na muszli perłowej”[4], za
nim przesuwał się dwumasztowiec, a dalej, na wozie, podążała Wenus w
towarzystwie Kupidyna i przemienionej w skałę Sybilli. Zabawę uświetniali
fleciści, bębniści, trębacze, dworzanie w strojach Saracenów, żołnierze w
rzymskich togach. Stanisław Stadnicki ze Żmigrodu „przybył na plac jako
ziemianin. Przed nim szedł pług pozłocisty czterokonny, a za pługiem żołnierz w
zbroi całkowitej i ostrogach, pług wiodąc, ziemię z lemiesza koncerzem niby
spychał. Za nim dwa konie tureckie ciągnęły bronę pozłocistą, na której
siedziała gęś, a za broną szedł rycerz w szyszaku, niosący kwoczkę i płachtę z owsem,
który rozsiewał na ziemię. Wyobrażało to wszystko połączenie zawodu rolniczego
z rycerskim u Polaków”[5].
Dla kontrastu: nie zabrakło Minosa, Herkulesa, siedmiogłowej hydry z
płomieniami buchającymi z nozdrzy i smoków.
karnawał w Norymberdze, XVI/XVII w.; źródło: TU |
Uboższa
szlachta, której nie było stać na tego rodzaju zabawy, preferowała znacznie
tańsze kuligi. Wystarczyło skrzyknąć rodzinę i czeladź, żeby na sankach albo na
wozach najechać bez zapowiedzi sąsiadów, objeść ich i opić, a potem namówić na
wspólną jazdę do kolejnego dworu. „Takowe kuligi najwięcej bawiły się pijatyką
i obżarstwem, przeto mniej dbając o tańce, przestawano na jakim takim skrzypku
czasem u karczmy porwanym albo między służącą czeladzią wynalezionym, chyba że
gospodarz miał swoją domową kapelę albo też rozochocony posłał po nią gdzie do
miasta”[6].
Felice Boscaratti (1721-1807), Dama w masce; źródło: TU |
Pospólstwo
bawiło się w tłusty czwartek. Tego dnia przekupki krakowskie wynajmowały
muzykantów i tańczyły na Rynku, a „podczas tańca potrząsały (…) nad głowami
gałęziami z choiny, obwieszonymi skorupami z jaj. Siłą wciągały do tańca
przechodniów, a kto nie chciał hulać, musiał się okupić. Przekupki zapraszały
na zabawę także biedaków, hołyszom tym »combrzyły«, to znaczy pozwalały im
korzystać z przygotowanych potraw i napojów”[7].
Natomiast gdańszczanie zwykli tańczyć na ulicach swojego miasta moreskę,
mauretański taniec kostiumowy z mieczami lub sztyletami, w czym celowały cechy
kuśnierzy i rzeźników. Szyprów można było podziwiać w tańcu marynarskim,
snycerzy i kowali w scenkach odtwarzających ich codzienne zajęcia.
Louis de Caullery (1580-1621), Zapusty na lodzie; źródło: TU |
Finałem
zabaw mięsopustnych było pojawienie się przebierańców. „Bogate niewiasty
charakteryzowały się na Cyganki, Żydówki, wiejskie dziewki. W miastach można
było ujrzeć chłopców poprzebieranych za zbójników (…). W bogatszych
mieszczańskich i szlacheckich domach we wtorek wieczorem jeden z
dowcipniejszych biesiadników przebierał się za księdza”[8],
po czym wygłaszał przemówienie, w którym prześmiewczo i z animuszem żegnał zapusty.
Ale za właściwy koniec szaleństw uważano podkurek, kolację składającą się z
jaj, mleka i śledzi, symbolizującą przejście od karnawałowego obżarstwa do
chudych dni postu.
[1] Zbigniew
Kuchowicz, Obyczaje staropolskie XVII-XVIII wieku, Wydawnictwo Łódzkie, Łódź
1975, s. 392.
[2] Zygmunt
Gloger, Encyklopedia staropolska z: http://literat.ug.edu.pl/~literat/glogers/index.htm
[3] Tamże.
[4] Tamże.
[5] Tamże.
[6] Jędrzej Kitowicz,
Opis obyczajów za panowania Augusta III z: http://literat.ug.edu.pl/kitowic/index.htm
[7] Zbigniew
Kuchowicz, Obyczaje staropolskie XVII-XVIII wieku, Wydawnictwo Łódzkie, Łódź
1975, s. 394.
[8] Tamże.
Jaka ogromna szkoda ze te szaleństwa zniknęły, ach.
OdpowiedzUsuńZwłaszcza w takiej formie. :-) Mamy za to nadmiar innych. ;-)
UsuńTo już wole poczytać :)
UsuńZaiste, nieźle dawniej imprezowano ;)
OdpowiedzUsuńAle z jakim polotem! :-)
UsuńMnie szczególnie zaciekawiło we fragmencie gdańskim: "Szyprów można było podziwiać w tańcu marynarskim".
OdpowiedzUsuńPrimo: ciekawym, czy to tylko szyprów (dowódców statków) dotyczyło, czy grona oficerskiego, czy też całości marynarskiej braci.
Secundo: cóż to był za taniec?
Jest całkiem sporo literatury dotyczącej żeglarskich pieśni (nie tylko szant, szanta to tylko jeden z rodzajów; nie każdy taniec to walc), lecz skromnie porusza się tam temat tańca, mimo, że wnikliwie analizuje się misterną sieć prądów i trendów z różnych źródeł, które w miastach portowych (i nie tylko) krzyżowały się rozprzestrzeniając się po globie.
Ale cóż to mógł być za taniec?
Przypomina mi się ustęp z Clavella, gdzie Blacthorne uczy Toranagę "marynarskiego tańca hornpipe". Hornpipe tow rzeczy samej tradycyjny taniec irlandzki, który wśród brytyjskich marynarzy rozpowszechniony był przez irlandzkich szantymenów i marynarzy.
Ale cóż tańczono w Gdańsku? Z jakiego czasu pochodzi ta relacja? Bo można wtedy z grubsza wskazać, czy to hanzeatyccy żeglarze, czy też Holendrzy, którzy przegonili z Gdańska Hanzę, a potem Szwedów (kilkukrotnie; wszak nawet "polski admirał" spod Oliwy zwał się Arendt Dickmann i słabo po polsku mówił).
To takie moje wieczorne rozmyślania...
Pozdrawiam!
Myślę, że odpowiedzi na te pytania trzeba by poszukać w tekstach o kulturze i obyczajach żeglarskich. :-) Wiem tylko, że w roku 1637 z powodu częstych wypadków podczas występów zabroniono w Gdańsku tańca z mieczami, choć w praktyce zakaz nie był podobno przestrzegany.
UsuńWięcej informacji można znaleźć w książce Marii Boguckiej "Życie codzienne w Gdańsku, wiek XVI-XVII" (jak podaje Kuchowicz, z którego ja korzystałam).
Pozdrawiam. :-)
Bogucka... Zatem rzecz dotyczyć będzie już żeglarzy niderlandzkich. Choć nie zmienia to stanu, że na ichniejszych tańcach nie znam się ni w ząb ;-) Dziękuję i pozdrawiam! :-)
Usuń