Kawanabe Kyōsai (1831-1889), Śpiący kot; źródło: ukiyo-e.org |
„Co
właściwie rozumiemy pod pojęciem »najważniejsza książka«? Po pierwsze, może to
być książka zbójecka: napadająca jak zbójca, po spotkaniu z którą wszystko się
widzi inaczej (…). Po drugie, najważniejsza książka może być ukochaną książką z
dzieciństwa, która odsłoniła przed nami urok czytania, wyprowadziła z mroków
barbarzyństwa (…). Najważniejsza książka może być też książką świeżo
przeczytaną, pod której wrażeniem pozostajemy dłużej niż zwykle (…). Wreszcie może
to być książka, którą się darzy respektem, bo »wymierza sprawiedliwość
widzianemu światu«”[1].
Świetna klasyfikacja. A ponieważ nie można jej odmówić logiki, lubię od czasu
do czasu przyporządkować do powyższych kategorii dopiero co przeczytane książki,
bo daje mi to poczucie, rzecz jasna nieco złudne, że panuję nad kwestią w
gruncie rzeczy nie do okiełznania: nad doborem moich lektur.
autor: Nikolay Korolev źródło: www.masterandmargarita.eu/ru/ |
Mam
zwyczaj czytać wiele książek równocześnie i zazwyczaj tak im ze sobą po drodze
jak mnie i lotom w kosmos. Dobieram je według własnego widzimisię, bo oprócz
książek, na które polowałam z racji potrzeb i zainteresowań i które muszę
przeczytać natychmiast, kieruję się porą dnia. Uważam bowiem, że nie każda
książka pasuje do porannej kawy albo do wczesnego popołudnia, gdy tak jak ja
cierpi się na syndrom godziny piętnastej, a więc godziny niekontrolowanego
rozleniwienia (żeby nie nazwać tego stanu sennością). Czasami uzależniam wybór
od chwilowego nastroju albo od rodzaju pogody. W ubiegłym roku na przykład moją
powieścią „na burzę” był „Mistrz i Małgorzata”. Zanim przyszła jesień i niebo
się uspokoiło, zdążyłam sobie przypomnieć wątek Piłata, więc tego lata zajmę
się rozdziałami o świcie Wolanda. Chociaż akurat na tę książkę każda pora jest
dobra.
źródło: www.wydawnictwoliterackie.pl |
Nie
umiałabym jednak do niedawna wskazać mojej prywatnej książki zbójeckiej, czyli
takiej, którą nie tylko zaliczyłabym do ulubionych albo z jakiegoś powodu
ważnych, lecz nadawszy jej miano mentora, swoistego nauczyciela życia,
postawiłabym najwyżej ze wszystkich, bo udało się jej odmienić mój sposób
postrzegania świata. Zdumiewające, że nareszcie taką znalazłam, że się z nią
identyfikuję i że są w niej, oprócz problemów dla mnie oczywistych, fragmenty zaskakujące
i otwierające oczy na dziwactwa i koszmary naszego świata. I na nas, bo czy nie
jest to celny portret współczesnego człowieka: „Okazje w życiu przechodzą koło
nosa, bo się zaspało, bo nie chciało się pójść, bo się spóźniło, bo się
zaniedbało. To skłonność do sybarytyzmu, życia w lekkim półśnie, rozpraszanie
się na drobne przyjemności, niechęć do wysiłku i zupełny brak skłonności do
rywalizacji. Długie poranki, nie otwarte listy, odłożone na później sprawy,
zaniechane projekty. Niechęć do każdej władzy i do podporządkowania się,
milczące, leniwe chodzenie własnymi drogami. Można powiedzieć, że z takich
ludzi nie ma pożytku”[2]. Do
powieści „Prowadź swój pług przez kości umarłych” przymierzałam się od dawna,
ale rezygnowałam z niej właściwie z premedytacją, bo nie ma jak perspektywa
lektury tekstu ulubionego autora – odkładana niczym rodzaj deseru tylko na
wyjątkowe okazje (jak widać też się rozpraszam na drobne przyjemności). Okazało
się, że opisane tu absurdy znam z doświadczenia, też uważam, „że słowo »priorytet«
jest tak samo brzydkie jak »denat« czy »konkubent«”[3], i
również milknę, gdy mi się namiętnie wmawia „kulturowy katolicyzm”[4],
bo choć rzecz nie jest oczywista, zazwyczaj takie postawienie sprawy zamyka
wszelką dyskusję. Zaliczam się do fanów pani Duszejko i nawet nie razi mnie jej
radykalizm, w końcu to fikcja literacka. Fikcja, którą serwowałam sobie jako
dodatek do porannej kawy.
źródło: www.wuj.pl |
Książką
popołudniową nazwałam opowieść, która skusiła mnie okładką. Usłyszałam o niej
jesienią jako o najpiękniejszej, jaką zaprojektowano do publikacji Wydawnictwa
Uniwersytetu Jagiellońskiego, i przyznaję (bo nie mogłam jej sobie odmówić), że
jest urokliwa. Historia również, choć trzeba przywyknąć do takiego sposobu prowadzenia
narracji, jakby powieść, dzięki dygresjom, ocierała się niekiedy o esej. Jeśli uważacie,
że najlepsze fabułki są z reguły nieskomplikowane, bo to w ich prostocie tkwi
prawdziwa siła, „Kot, który spadł z nieba” Takashiego Hiraide zachwyci Was, a może
uwiedzie, jak się to przytrafiło mnie. Gdybym napisała, że to opowieść o kocie,
zniechęciłabym zapewne tych, którzy, jak bohater tej książeczki, na koty patrzą
podejrzliwie. Wyznaje przecież wprost, że wśród jego przyjaciół „było kilkoro
miłośników kotów, ale widok ich nadmiernej czułości i zachwytu”[5]
gorszył go i kojarzył się z dziwaczną formą „zaprzedania się kotom z duszą i
ciałem w sposób całkowicie bezwstydny”[6]. Jest
to więc książeczka o przemianie za sprawą kota, ale może nie zapadałaby aż tak
w pamięć, choć jest wzruszająca, gdyby nie pokazana jakby przy okazji, bo
bardzo dyskretną kreską, Japonia sprzed trzydziestu lat. Mimo że zeuropeizowana
i pogrążona w kryzysie ekonomicznym, niezmiennie egzotyczna, wielobarwna, o
każdej porze roku inna i zaskakująco uniwersalna, ponieważ część rządzących nią
praw można przypisać dowolnemu miejscu na świecie. Choćby: „Dla ludzi
szlachetnych jest nie do pomyślenia, by torować sobie drogę w życiu,
równocześnie spychając z niej innych. Wygląda jednak na to, że rzeka czasu
coraz potężniejącą falą napiera na ludzi prawych i spycha ich na bok”[7].
Z
tymi książkami spędziłam ostatnie chwile minionego roku i oby była to pomyślna
wróżba na obecny. Obietnica spotkań z pięknem literatury, która ma coś
do powiedzenia i o której nie zapomina się po zamknięciu okładki. Nieco to
spóźnione życzenie, od tygodnia mamy już bowiem kolejny rok, ale nic to. Ważne,
że padły. A jeśli chodzi o koty, wybieracie się do kina? Czytaliście książkę?
[1] Tadeusz Sobolewski,
Wielka trójka książkowa z: https://www.wprost.pl/tygodnik/53094/Wielka-trojka-ksiazkowa.html
[2] Olga Tokarczuk,
Prowadź swój pług przez kości umarłych,
Wydawnictwo Literackie, Kraków 2015, s. 265.
[3] Tamże,
s. 265.
[4] Tamże,
s. 266.
[5] Takashi
Hiraide, Kot, który spadł z nieba,
Wydawnictwo Uniwersytetu Jagiellońskiego, Kraków 20016, s. 12.
[6] Tamże,
s. 13.
[7] Tamże,
s. 34.
"Boba" nie czytałam. Recenzje mnie zniechęciły. A jak Ty oceniasz? Warto?
OdpowiedzUsuńCo do reszty wpisu - mam sporo ulubionych książek, ale takich "mentorskich" raczej nie.
A mnie Bob bardzo się spodobał. :-) Ale ja lubię takie kocie historie. Jako właścicielka kota możesz spróbować, tylko że wszystko jest kwestią gustu, jak zawsze.:-)
UsuńPięknie napisane... Zbójeckie książki - podoba mi się to określenie:) Cóż za lekturowe towarzystwo. Tokarczuk sobie zapamiętam, a okładka z kotem, rzeczywiście urzeka... Życzę jak najwięcej podobnych natchnień :)
OdpowiedzUsuńA, w takim razie Tobie, Olu, życzę tego samego: towarzystwa fascynujących książek. :-)
UsuńMasz bardzo ciekawy sposób dobierania lektur i... kusisz. ;-) Tokarczuk już czytałam, ale "Kota, który spadł z nieba" na pewno sobie nie odmówię.
OdpowiedzUsuńŻyczę jak największej ilości takich książkowych odkryć w tym roku!
Dziękuję! Polecam Ci "Kota, który spadł z nieba", znajdziesz tam ciekawe aluzje dotyczące malarstwa, muzyki, filozofii, kryzysu wieku średniego. ;-) To zaskakująca i ożywcza książeczka.
UsuńCiekawa klasyfikacja.
OdpowiedzUsuńZastanawiam się czy mi się trafiła jakaś zbójecka książka....
Lubię, gdy książka którą czytam traktuje o wartościach, które cenię i pobudza mnie do refleksji, i w zasadzie mogę o wielu tak powiedzieć.
Jestem w trakcie "czytania" przez słuchanie "Elizy" i jestem ujęta historią dziewcząt. Muszę przyznać, że książką mnie wciągnęła. Interesująco toczy się Pani opowieść.
Pozdrawiam serdecznie.
Miło mi, że słucha Pani historii Elizy. :-) Pozdrawiam! :-)
UsuńCieszę się Agnieszko, że jest Twóje miejsce w sieci. Że inspiruje i zachęca. Bo ja książkę lubię kupić i mieć, a Ty mi pokazujesz co warto ...Ja chyba też nie mam książki mentorskiej. Czasem książka mnie zaczaruje i uwiedzie, ale na różny czas w życiu są różne książki. Pozdrawiam Cię ciepło i "Prowadź swój pług ..." chyba dla mnie.
OdpowiedzUsuńAleż to miłe słowa!:-) Bardzo Ci dziękuję, Basiu. Serdecznie Cię pozdrawiam. :-)
UsuńPo przeczytaniu Twojej opini o Kocie, ktory spadl z niega z niecierpliwoscia Czekam na paczke z ta pozycja. Moze juz jutro przyjdzie...
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, że się spodoba. :-)
UsuńZgadzam się, że "Mistrz..." jest książką wywrotową. :-) A na książkach Tokarczuk można się uczyć pisania. :-)
OdpowiedzUsuń