Gdybyście
musieli nagle opuścić dom i z jakiegoś powodu nie moglibyście już nigdy do
niego wrócić, co zabralibyście ze sobą? Które z nagromadzonych przez lata
rzeczy uznalibyście za niezbędne i dlaczego właśnie z nimi nie chcielibyście
się rozstać? Byłyby praktyczne? Piękne, choć bezużyteczne? Z pozoru
bezwartościowe, bo znaczyłyby coś tylko dla Was (inni widzieliby w nich jedynie
rupiecie)? A może nie macie natury zbieraczy, nie zagracacie domu tym, co
nietrwałe i tandetne, i co sprawia, że żyje się dziś jak „na kupie śmieci”?
W
2011 roku Judith de Leeuw, artystka z Amsterdamu, policzyła wszystkie swoje
rzeczy. Opróżniła dom z „przedmiotów, a następnie umieściła dobytek w portowym
składzie. Policzyła wszystkie łyżki, zabawki dziecka, otwieracze do konserw,
wazony, zeszyty, buty, lampy i doszła do zatrważającego wniosku, że jej trzyosobowa
rodzina posiada ponad piętnaście tysięcy rzeczy”. Dla
kontrastu: w 1968 roku opuszczający Polskę Ludową Żydzi „musieli sporządzić
listę przedmiotów, które zamierzali ze sobą zabrać. Pozycja numer
dziewiętnaście: drewniany naszyjnik, pamiątka rodzinna. Numer dwadzieścia
siedem: »Elementarz Falskiego«. Numer sto pięćdziesiąt pięć: album »Ostrowiec Świętokrzyski
w fotografiach«. W zamian otrzymali granatowy »dokument« podróży, tak zwany
paszport w jedną stronę. Przyjechali do Amsterdamu nocnym pociągiem, z pięcioma
walizkami zawierającymi około dwustu przedmiotów, z którymi nie chcieli się
rozstać w swoim nowym życiu”. O
dysonansach między przeszłością a teraźniejszością, o dwudziestowiecznym
Amsterdamie i polskich emigrantach (albo: wygnańcach z Polski), o książkach i
księgarenkach, o starzeniu się, niemijających przyjaźniach i trudnych
miłościach, wreszcie o gromadzeniu rzeczy, „balastu, który nas powoli uśmierca”,
mówi znakomity „Księgobójca” Mai Wolny.