Tomasz Sętowski, Opiekunka wielu tradycji; źródło obrazu: strona artysty |
Gdybym
miała zebrać i przechować najpiękniejsze i najdroższe mi skarby ludzkiej wyobraźni,
długo wybierałabym dla nich miejsce, aby ściany, na których je rozwieszę,
podkreślały barwy, a postumenty pozwalały docenić doskonałość formy i bogactwo
treści. Jednak wystrzegałabym się muzeów, choćbym mogła wznieść Muzeum
Wyobraźni, Muzeum Wymyślone, „które nie istnieje w żadnym punkcie globu poza
moją czaszką”[1],
bo sale muzealne są niczym cmentarze przebrzmiałych idei, skruszałych ze
starości symboli, zapominanych z wolna skojarzeń. Być może dla owych skarbów
właściwszy byłby Targ Wyobraźni, choć „większość rzeczy, jakie się znajduje na
jarmarkach Wyobraźni, a zwłaszcza najlepsze z nich, wytworzono z cienkiego szkła
i przezroczystej glinki, więc przy najczulszej nawet ostrożności wiele z nich
tłucze się”[2]
w drodze między statkiem, na którym przypłynęły, a straganem lub sklepem. A jednak
sklep też nie spełniłby moich oczekiwań, choćby był magazynem z rodzaju domów
handlowych, bo drażniłby przyziemnością handlu, obrotami i zyskami, z czym sztuce
rzadko jest po drodze, nawet jeśli kolekcjonerzy i znawcy tematu twierdzą
inaczej.
Tomasz Sętowski, Lot w wyobraźni; źródło obrazu: strona artysty |
Wybrałabym
zatem Pałac Wyobraźni, koniecznie z białego marmuru, by wyglądał jak wysnuty z
mgły. Jego komnatom nadałabym imiona, a w każdej szumiałyby fontanny, wabiąc zza
okien ptactwo, które prześlizgiwałoby się między gęstwiną liści, i wpadałoby z
trzepotem do środka, ażeby krążyć wśród ceramiki, egipskiej biżuterii i
posążków z Grecji. Zwiedzanie nie wymagałoby biletów ani specjalnych zaproszeń,
wystarczyłoby pokonać prowadzące do komnat korytarze, wąskie i tak kręte, aby już
na początku wędrówki zniechęciły najmniej wytrwałych i by tylko niektórzy
dotarli do pierwszej komnaty.
Komnata
lapis lazuli
Sztandar z Ur źródło zdjęcia: https://www.khanacademy.org |
Taka
komnata byłaby zapewne najdroższa i najbardziej pożądana (dlatego u mnie stałaby
na czele wielu), a to z powodu skały lapis lazuli sprowadzonej z tych miejsc w
Afganistanie, gdzie wydobywano ją przez sześć tysięcy lat aż po dziewiętnaste stulecie,
aby stosować w mozaikach, nadając im tym samym głęboką ciemnoniebieską barwę, a
potem jako kosztowny pigment, składnik ultramaryny, farby znanej w malarstwie
przynajmniej od wieków średnich. Pośrodku komnaty, na cokole, ustawiłabym
Sztandar z Ur, bo od dawna kusi mnie jego tajemnica, chociaż bowiem wiem, ile
liczy sobie tysiącleci, nie znam jego przeznaczenia. To niewielkie pudełko z drewna,
ozdobione mozaiką z lapis lazuli i muszli z Zatoki Perskiej, przedstawia sceny
z czasów wojny i pokoju, i uczestniczących w nich Sumerów: stojących i
siedzących, wolnych i jeńców wojennych, biesiadników i maszerujących żołnierzy.
Myśląc o Sztandarze z Ur, wyobrażam sobie jego twórcę, zdolnego artystę lub biegłego
rzemieślnika, bo udało mu się stworzyć opowieść bez słów – każdy może ją
odczytać.
Johann Vermeer, Mleczarka (1658-1661); źródło obrazu: www.rijksmuseum.nl |
Aby
jednak uznać komnatę za kompletną (z mojego punktu widzenia), dopełniłabym ją
obrazami Johannesa Vermeera, zwłaszcza tymi, na których widać mocne plamy
ultramaryny. Vermeer był rozrzutnym malarzem, a może nie godził się na
namiastki i kompromisy, gdy w grę wchodziła sztuka, i tym jego cechom
zawdzięczamy kolor turbanu dziewczyny z perłą, fartucha mleczarki, kaftana
czytającej list, szaty geografa. Cudowna barwa ultramaryny z obrazów Vermeera
jest pokrewna kolorom kamieni na Sztandarze z Ur, choć nic więcej dzieł tych
nie łączy.
Komnata
luster
Quentin Matsys, Bankier z żoną, 1514 r.; źródło obrazu: pl.wikipedia.org |
Wyobraźmy
sobie brzęk monet. Cienkie jak papier albo grubsze od ostrza noża błyszczą na stole
bankiera, a ten kładzie każdą na szalkę miniaturowej wagi, i bada, ile w niej
złota w złocie. Znad modlitewnika czynność tę śledzi kobieta, zapewne jego żona,
jakby nie mogła oprzeć się urodzie kruszcu i klejnotów, bo w zasięgu jej wzroku
leżą też perły i wsunięte na tulejkę pierścionki. Jest też drugi mężczyzna; jego
obecność zdradza umieszczone na skraju stołu wypukłe lustro, w którym widać
jego odbicie, bo siedząc (lub stojąc) po drugiej stronie blatu, dla nas jest
niewidoczny. Czeka zapewne na wycenę, pozwalając nam zgadywać bez końca, kim
jest i co go tu przywiodło. Może to dłużnik? Przez laty zapożyczył się u
bankiera i teraz nareszcie go spłaca? Albo dusigrosz i ciułacz, który raz w
tygodniu przydreptuje z sakiewką wypchaną groszem, po czym lżejszy o ciężar monet wraca tam, skąd przybył, aby uzbierać nowe? Albo marzyciel, więc mimo
przyziemnej profesji krawca, zapragnął zwiedzić świat, wszystkie te zamorskie kraje,
do których nigdy nie zawitał, uwiązany do igieł i nici? Mógłby też być
złodziejem lokującym łup, bo przecież nie da się na pierwszy rzut oka poznać,
czy jego monety zarobiono w pocie czoła, czy pochodzą z rozboju. Kimkolwiek
jest - czeka razem z nami.
Caravaggio, Narcyz (1597-1599); źródło obrazu: pl.wikipedia.org |
Do
lustra z „Bankiera z żoną” dorzuciłabym inne, z opowieści o miłości skazanej na
niespełnienie. Zdaniem Owidiusza było nim źródło, choć niektórzy upierają się
przy sadzawce lub strumieniu. „Narcyza” Caravaggia zestawiłabym jednak z „Wenus
z lustrem” Velázqueza, oba bowiem dzieła pokazują nie tylko młodość odbitą w gładkiej
powierzchni zwierciadła, lecz również rodzaj bezgłośnego dialogu, jaki toczy
się między tym, co odbite (niewyraźnie - jakby z trudem wyłaniało się z cienia)
a osobą.
Velázquez, Wenus z lustrem, 1659 r.; źródło obrazu: pl.wikipedia.org |
Komnata
Babilonu
Martin van Heemskerck, Babilon (ogrody Semiramidy); źródło obrazu: pl.wikipedia.org |
Ta
komnata byłaby rotundą o suficie ze szkła; umiejscowiłabym ją w sercu pałacu, oświetlając
tylko z góry i prawdziwym słońcem, aby w bramy i świątynie Babilonu tchnąć dawne
życie. Zgromadziłabym w niej głównie budowle, zachowując wierność topografii
miasta w czasach panowania króla Nabuchodonozora II, nie odmawiając sobie zwłaszcza
Bramy Isztar, ale takiej, jaką widziałam w berlińskim Muzeum Pergamońskim, o
ceramicznej powierzchni barwy indygo ozdobionej sylwetkami smoków, lwów i byków,
zapomnianych bóstw Mezopotamii. Byłyby też ogrody Semiramidy, porośnięte bujną roślinnością
tarasy nieopodal królewskiej siedziby, którą również – wraz z mityczną Wieżą
Babel – zamknęłabym w moim Pałacu Wyobraźni.
Komnata
okien
Bartolomé Esteban Murillo, Dwie kobiety w oknie, ok. 1655-1660; źródło obrazu: pl.wikipedia.org |
Czas
na panny lub kobiety okienne, te jawnie wyglądające przez okna, aby gapić się
na przechodniów, chełpić młodością i wdziękiem, i nadstawiać uszu (jak na
siedemnastowiecznym obrazie Murilla), i te zerkające nieśmiało ze strachu, że
dostaną się na języki, choć ciekawość i próżność są od nich silniejsze, więc i
one wychylą się w końcu za parapet, i rozciągną usta w uśmiechu. Ale i my je
podglądamy, gdy w obramowaniu z ciemnego drewna są niczym utrwalone przez malarza
znaki przemijania i nietrwałości ludzkiego piękna, zwłaszcza gdy zza ich jeszcze
prostych pleców wyłaniają się podstarzałe służki, matki i nianie.
Caspar David Friedrich, Kobieta w oknie, 1822; źródło obrazu: pl.wikipedia.org |
„Dwóm
kobietom w oknie” przeciwstawiłabym portret Karoliny Friedrich. Kobieta stoi w
oknie o otwartej okiennicy, w plamie światła wlewającego się do pokoju z
zewnątrz, bo tak pali słońce, że korony topoli i maszty statku wydają się
jasnożółte. Suknia kobiety układa się w miękkie fałdy, połyskując złotem na załamaniach i zgięciach, jakby pochwyciwszy słoneczne promienie, uwięziła je między
wątkiem a osnową. Gdyby Karolina Friedrich nie była już mężatką, można by podejrzewać
u niej zalotny uśmiech (jak u dziewczyny z obrazu Murilla), ale tak – może tęskni
za nieznanymi światami?
Odzienia
Tomasz Sętowski, Oblężenie Babilonu; źródło obrazu: strona artysty |
Komnat
w moim Pałacu Wyobraźni urządziłabym znacznie więcej, a z czasem powstawałyby
nowe, abym mogła wracać do nich myślami wówczas, gdy codzienność dźwięczałaby smutkiem
i nudą. Byłyby niczym barwne ubrania przechowywane na dni, gdy nosi się tylko
czarne – jak odzienia z miniatury Kawafisa („W skrzyni albo w szafie z
drogocennego hebanu złożę i przechowam odzienia mego życia. Niebieskie ubrania.
A potem czerwone, najpiękniejsze ze wszystkich. Po nich żółte. A na koniec
niebieskie znowu, ale dużo bardziej spłowiałe niźli tamte pierwsze. Będę je
przechowywał troskliwie, pieczołowicie. Kiedy będę nosił czarne ubrania, kiedy
w czarnym domu będę mieszkał, w ciemnym pokoju, nieraz szafę otworzę z
radością, z tęsknotą i z rozpaczą. Popatrzę na ubrania i przypomnę sobie
wielkie święto, którego wrota będą już zamknięte na głucho. Święto skończone,
zamknięte. Meble bez ładu rozrzucone po pokojach. Talerze i kielichy rozbite na
ziemi. Wszystkie świece wypalone. Wino wypite do dna. Wszyscy goście już sobie
poszli. Niektórzy zmęczeni, będą jak ja siedzieć w swoich ciemnych domach,
inni, jeszcze bardziej zmęczeni, już będą spali.”[3]).
[1] Waldemar
Łysiak, MW, KAW, Kraków 1990, s. 10.
[2] Konstandinos
Kawafis, Wiersze i proza, tłum. Zygmunt Kubiak, Świat Książki, Warszawa 2001, s.
230.
[3] Odzienia
[w:] Konstandinos Kawafis, Wiersze i proza, tłum. Zygmunt Kubiak, Świat
Książki, Warszawa 2001, s. 232.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Będzie mi miło, drogi Czytelniku, gdy podzielisz się refleksjami o moich tekstach. :-)