Jan Steen, "The Garden outside an Inn", 1663; obraz z: www.the-athenaeum.org/art/detail.php?ID=10803 |
Ciekawość
świata, interesy, służba dyplomatyczna, pielgrzymki, zdobywanie wykształcenia –
wszystko to wymuszało na człowieku przełomu XVI i XVII wieku podróże do
zagranicznych miast, często położonych na krańcach Europy. Ówczesny podróżny
cierpiał niewygody, bez pękatej sakiewki, map i przewodników turystycznych czuł
się niepewnie, poważnie liczył się z grożącymi mu niebezpieczeństwami, chociażby
z napaścią rozbójników. Przemieszczanie się między europejskimi państwami nie
było ani łatwe, ani tym bardziej przyjemne, a mimo to podróżowano – i to z
wyraźnym upodobaniem.
Jan Steen, "Scene in a Tavern"; obraz z: www.the-athenaeum.org/art/detail.php?ID=154031 |
A
przecież stan ówczesnych dróg wołał o pomstę do nieba, zwłaszcza w Polsce,
gdzie nie utwardzano nawierzchni i nie kopano rowów, dzięki którym podczas
wiosennych roztopów czy ulew byłyby suche i przejezdne. Cudzoziemcy podróżujący
po polskich traktach chwalili je jedynie zimą, bo mróz ścinał wszechobecne błoto
i drogi na krótko stawały się równe. Narzekano też na polskie mosty, o czym
świadczy popularność przysłowia: „Polski most, niemiecki post, włoskie
nabożeństwo – wszystko to błazeństwo”[1]. Wiek
XVI przyniósł modę na karety; odkąd wynaleziono rzemienne zawieszenie,
podróżował nimi każdy, kogo było na to stać, także mężczyźni, choć jeszcze sto
lat wcześniej uważano je za przeznaczone dla kobiet i uwłaczające męskiej
godności. Fatalne drogi, a więc wyboje, korzenie drzew i błoto sprawiały, że
„podróże, jak zresztą cały ruch na drogach ówczesnej Europy, odbywały się przy
dźwięku łamanych kół i osi”[2].
Isaac van Ostade, "Travellers outside an Inn", 1645; obraz z: www.the-athenaeum.org/art/detail.php?ID=114881 |
Dodatkową
trudność stanowił brak drogowskazów; były podobno nieliczne i tylko na głównych
drogach, więc jazda pobocznymi groziła zbłądzeniem. Dlatego zdarzało się, że wędrowano
piechotą, choćby pielgrzymując. Słuchano wówczas następujących rad: „Laska
pomoże przy podejściach i zejściach w dół, a okulary ze szkła lub kryształu
ochronią oczy przed blaskiem śniegu – można je dość tanio dostać u wędrownych
przekupniów (…). Na błoto najlepsze obuwie drewniane. Na skały – ciężkie
żelazne zelówki według tureckiej mody. Na suchą krótką drogę – sandały”[3].
Isaac van Ostade, "Traveller at a Cottage Door", 1649; obraz z: www.the-athenaeum.org/art/detail.php?ID=114888 |
Od
połowy XVI wieku w podróży za niezbędne uważano przewodniki. Przybierały formę
pamiętników lub wspomnień, w których autorzy, odwołując się do własnych doświadczeń,
udzielali rad o „miarach, cenach, grożących niebezpieczeństwach, niekiedy
zalecając określone drogi i gospody”[4].
Zawierały anegdotki i subiektywne opinie, a ponieważ niektóre z nich zyskiwały
szczególne uznanie, kopiowano je bez ograniczeń i bez zgody autora, tłumacząc
przy okazji na najróżniejsze języki i wzbogacając o wciąż nowe uwagi i
komentarze. Jeden z owych autorów, Włoch Giuseppe Miselli, znany by z tego, że
kładł nacisk na praktyczne wskazówki. Przestrzegał przed nieuczciwością zachłannych
francuskich oberżystów, ganił niemiecką dietę („wciąż dorsz i kapusta – solone
lub kwaszone”[5]),
chwalił katalońską gościnność, a polskie gospody nazywał szopami. Dawał też
przykłady podstawowych zwrotów i słów w przeróżnych językach, aby podróżujący mogli
się porozumieć z obcokrajowcami.
Jan Steen, "Peasants before an Inn"; obraz z: en.wikipedia.org/wiki/Jan_Steen |
Osobną
kwestię stanowił udany i wygodny nocleg w przydrożnych zajazdach. Szesnastowieczne
oberże oferowały usługi wątpliwej jakości, choć zdarzały się chlubne wyjątki,
choć nie w Polsce, gdyż najlepsze karczmy znajdowały się w Niderlandach i w Lotaryngii.
Przeciętny polski zajazd był „wielkim drewnianym budynkiem, składającym się z
właściwej chaty, tj. izby z sienią i alkierzem, tudzież obszernej szopy (…),
która była zarazem stajnią, wozownią i halą noclegową dla podróżnych, którzy
czy to dla zgiełku, czy zaduchu, czy wreszcie braku miejsca nie nocowali w
izbie”[6].
Natomiast izba zaopatrzona była w kominek, piec, ustawione przy ścianach ławy,
heblowany stół, zydle. Okna były małe i nigdy ich nie otwierano, brakowało też posadzki.
Niski standard karczem gwarantował jednak niskie ceny, więc choć narzekano na
robactwo, zaduch, brak łóżek do spania i ogólny prymitywizm, zatrzymywano się w
nich, jeśli w okolicy nie mieszkali krewni lub znajomi, którzy przyjęliby
podróżników pod swój dach.
Jan Steen, "In the Tavern", 1660; obraz z: www.wikiart.org/en/jan-steen/in-the-tavern-1660 |
W
tych zjazdach, gdzie znajdowały się sypialnie do wynajęcia, ważny był komfort
pokoju, a więc wygodne łóżka, wytrzymały skobel w drzwiach, czysta pościel.
Charakter ówczesnych urządzeń sanitarnych oddaje następująca rozmówka przyjezdnego
z karczmarzem (ćwiczenie językowe dla podróżujących poza granicami ojczyzny):
„–
Poszedłbym spać. Chodźmy. Pokaż mi wychodek.
–
On jest przy pańskim pokoju. Proszę powąchać.
–
Och, jak śmierdzi, czujesz?
–
Przewyższa lilie zapachem.
–
Chodźmy stąd, paskudziarzu”[7].
Adriaen van Ostade, "Resting Travelers", 1671; obraz: en.wikipedia.org/wiki/Adriaen_van_Ostade |
Gospody
oferowały posiłki, lecz i one rzadko zaspokajały oczekiwania gości, głównie z
powodu ich regionalnego charakteru. To, co cenią współcześni turyści, czyli oryginalny
smak nieznanych potraw, było niemile widziane w XVI i XVII wieku. Krytykowano zatem
francuskie zamiłowanie do przyrządzania potraw na łoju, włoską skłonność do
spożywania jarzyn (zwłaszcza sałaty), angielską predylekcję do mięs i
pomijanie innych przysmaków. Ale zdarzały się też pochlebne opinie. Fynes
Moryson, podróżnik i wnikliwy obserwator zwyczajów odwiedzanych krain, chwalił
Polaków „za tanie jaja, drób i ptactwo (gęsi, kuropatwy, bażanty), baraninę i
wieprzowinę (…)”[8]
i tylko nadmiar przypraw nie przypadła do gustu bywałego w świecie Anglika.
Moryson opisuje także obyczaje Południa: „nie tyka się we Włoszech mięsa rękami,
lecz srebrnym lub innym widelcem (…); nikt nie zamienia talerza z sąsiadem dla
spróbowania jego potrawy, choć często każdy je co innego w gospodzie (…); do
stołu zasiada się, aby jeść, nie rozmawiać czy załatwiać sprawy – od tego są
ogrody”[9].
Zachowania te dziwiły Morysona, mimo że zachwalał włoskie pieczywo, oliwę i
wszelkie owoce morza.
Józef Brandt, "Popas czumaków przed karczmą", 1865; obraz z: http://www.pinakoteka.zascianek.pl/Brandt/Index.htm |
Zadowoleni
z noclegu podróżni mieli zwyczaj wyrażać wdzięczność w formie napisów kredą na drzwiach lub oknach gospody:
„A
jak to nie dziękować na drzwiach lub na oknie,
Gdy
nasycon podróżny, ma wczas i nie moknie”[10].
[1] Jan
Stanisław Bystroń, Dzieje obyczajów w dawnej Polsce, Warszawa 1994, t. 2, s.
530.
[2] Antoni
Mączak, Życie codzienne w podróżach po Europie w XVI i XVII wieku, Warszawa
1978, s. 16.
[3] tamże,
s. 26.
[4] tamże,
s. 32.
[5] tamże,
s. 34.
[6] Jan
Stanisław Bystroń, Dzieje obyczajów w dawnej Polsce, Warszawa 1994, t. 2, s.
538.
[7] Antoni
Mączak, Życie codzienne w podróżach po Europie w XVI i XVII wieku, Warszawa
1978, s. 44.
[8] tamże, s.
66.
[9] tamże, s.
65.
[10] Jan
Stanisław Bystroń, Dzieje obyczajów w dawnej Polsce, Warszawa 1994, t. 2, s.
542.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Będzie mi miło, drogi Czytelniku, gdy podzielisz się refleksjami o moich tekstach. :-)