okładka z: nk.com.pl |
Kiedy
po raz pierwszy wchodziłam do Muzeum Historii Żydów Polskich POLIN (byłam tam
potem kilkadziesiąt razy), nie podejrzewałam, że moje zetknięcie z kulturą
Sefardyjczyków zaowocuje powieścią. Pamiętam, że gmach wywarł na mnie wrażenie.
Zwłaszcza to, jak rozmieszczono galerie stałe: trzeba do nich zejść po schodach
– trochę tak, jakby schodziło się pod ziemię. A przecież pierwszy jest LAS i bez
wątpienia najpierw to on podziałał na moją wyobraźnię. Choć więc kończyłam
ostatni tom cyklu „Niepokorne”, już zaczęłam obmyślać nową historię.
W
Muzeum POLIN największy nacisk kładzie się na historię Aszkenazyjczyków. Jednak
mnie udało się wyłowić wzmianki o Sefardyjczykach, o ich obecności w Krakowie,
we Lwowie i przede wszystkim w Zamościu, gdzie na przełomie XVI i XVII wieku
znajdowało się ich największe skupisko na ziemiach polskich. Nie bez znaczenia
był tu fakt, że w 1588 roku kanclerz Jan Zamoyski wydał przywilej przyznający
Sefardyjczykom niezwykłe jak na tamte czasy prawa: wolność wyznania, prawo do
zbudowania synagogi i cmentarza, do stawiania i kupowania domów, do swobodnego
handlu i parania się rzemiosłem niemal bez ograniczeń. Aby zagwarantować Sefardyjczykom
sprawiedliwy sąd w sporach z mieszczanami, Zamoyski wziął ich pod swoją
jurysdykcją. Dlatego „w XVI wieku (w latach 1588-1600) przybywali do Zamościa
Żydzi sefardyjscy z Turcji i Włoch, w ciągu zaś XVII wieku – z Włoch i
Holandii. Na przełomie XVI wieku niektórzy z tych przybyszów wyjechali, ale
gmina sefardyjska pozostała, w XVII wieku osiedlili się w Zamościu członkowie
znanych rodzin Żydów sefardyjskich: Campos, Castiell, Zakuto, Uziel. Najwięcej
Żydów sefardyjskich przybyło w latach 1630-1640”[1].
Za
inicjatora powstania gminy Sefardyjczyków w Zamościu uważa się też – oprócz Jana
Zamoyskiego – Moszego da Mossę Cohena pochodzącego prawdopodobnie z Wenecji. Zachęcał
wielkich kupców sefardyjskich do osiedlenia się w nowo założonym mieście położonym
„cztery mile od portu, który bieży do Warszawy i do Gdańska”[2],
co było na tyle atrakcyjne, że mogło ich skusić do przyjazdu. I dla Zamościa obecność
Sefardyjczyków byłaby co najmniej korzystna. Miasto, zasiedlane wolniej niż
planował Zamoyski, potrzebowało ludzi biegłych we wszelkiego rodzaju rzemiośle
i handlu, a przecież sefardyjscy kupcy na statkach i karawanach docierali do
Stambułu, Persji, Indii, Egiptu i Amsterdamu, a nawet dalej. Byli świetnie
wykształconymi poliglotami o kontaktach i wpływach na najpotężniejszych dworach
ówczesnego świata. Mierzyć się z nimi mogli chyba tylko Ormianie.
W
„Córce głosu” opowieść o rodzinie Camposów zaczęłam od Wenecji, ponieważ w
spisach zamojskiej ludności sefardyjskiej z przełomu XVI i XVII wieku przy niejednym
nazwisku pojawia się przydomek Italicus lub Venetianus. A jeśli nawet mowa jest
o przybyszach z Turcji czy z Amsterdamu, kto wie, czy wcześniej – choć przez
chwilę – nie mieszkali w Republice Weneckiej. Ale prawdziwi Camposowie (bo rodzina
o tym nazwisku naprawdę żyła w Zamościu) pojawili się na ziemiach polskich
nieco później niż w powieści: w latach trzydziestych XVII wieku. Wzmianki o
nich są skromne. Wiadomo, że na czele rodu stał Aron de Campos, ten zaś miał
synów Abrama Manuela i Mojżesza, a także córkę Hannę. Aron był właścicielem
domu w Rynku Solnym, po nim nieruchomość odziedziczyli synowie[3].
Ana Alcaide i "Durme, durme"
tradycyjna kołysanka sefardyjska
Historia
Hili Campos i jej rodziny budowała się długo, bo o ile o Aszkenazyjczykach
czytałam już podczas pracy nad serią „Niepokorne”, o tyle z historią i kulturą
sefardyjską nie miałam wcześniej do czynienia. Ale to właśnie lubię najbardziej:
nie spisywanie opowieści, lecz poszukiwanie źródeł i tworzenie sobie wyobrażenia
o światach, których już nie ma. Była to zatem obfitująca w odkrycia podróż po
kulturze sefardyjskiej (a potem ormiańskiej) do miejsca, w którym – mimo
drobnych zgrzytów – pokojowo koegzystowali Polacy, Żydzi, Ormianie, Grecy, Szkoci
i wszyscy ci, którzy zamieszkali w Nowym Zamościu u schyłku XVI wieku. Oczywiście i tu zdarzały się konflikty. Ale sprawiedliwe i skuteczne prawo zakładające
równość wszystkich mieszczan niezależnie od ich religii czy pochodzenia z
większością świetnie dawało sobie radę.
Uważam,
że znajomość specyfiki różnych kultur prowadzi do ich zrozumienia, akceptacji i
do szacunku, na który zasługują, natomiast ignorancja rodzi stereotypy, nienawiść
i pogardę. Dlatego założyłam sobie, rzecz jasna między innymi, że „Córka głosu”
oprócz ciekawej fabuły wprowadzi czytelnika do świata obyczajów, wierzeń,
rytuałów, przesądów, wreszcie do zwyczajnej codzienności Sefardyjczyków. W cyklu
„Księga życia Hili Campos” wielka historia schodzi więc na dalszy plan, a jeśli
się pojawia, to tylko wtedy, gdy bezpośrednio dotyka bohaterów.
Chciałabym,
żeby „Córka głosu” zainspirowała Was do samodzielnych poszukiwań. Byłoby też
wspaniale, gdyby kultura stworzona przez Sefardyjczyków znalazła uznanie w Waszych oczach.
Trudno przecież przejść obojętnie obok poezji Mojżesza ibn Ezry albo takich
pieśni jak „Sefardyjski księżyc”.
Ana Alcaide i "Sefardyjski księżyc"
[1] Janina Morgensztern, „Uwagi o
Żydach sefardyjskich w Zamościu w latach 1588-1650”, Biuletyn Żydowskiego Instytutu
Historycznego, 1961, nr 38, s. 81.
[2] Mosze da
Mossa Cohen o Zamościu za: Władysław Łoziński, Patrycjat i mieszczaństwo lwowskie w XVI i XVII wieku, Lwów 1902,
s. 53.
[3] Janina Morgensztern, „Uwagi o
Żydach sefardyjskich w Zamościu w latach 1588-1650”, Biuletyn Żydowskiego Instytutu
Historycznego, 1961, nr 38, s. 76-77.
Niedługo przeczytam, bo długo czekałam na tę książkę ;)
OdpowiedzUsuńŻyczę ciekawej lektury. 😀
Usuń