Dziadek i niewielka część pasieki |
Moje
dzieciństwo miało zapach miodu. Przed rodzinnym domem, tuż przy wiejskiej
drodze, pod ogromnym orzechem włoskim, w otoczeniu winorośli i jaśminu, stała
pasieka. Jej druga część znajdowała się w ogrodzie, pod czereśnią, obok krzaków
czarnych porzeczek i malin. Żółte i niebieskie ule były drewnianymi domkami o
spadzistych, otwieranych ku górze daszkach i umieszczonych w dolnej części
przedniej ściany poziomych wejściach. Należały do mojego Dziadka.
zdejmowanie wyrojonych pszczół; zdjęcie z: www.pinterest.com |
Z
pszczołami wiążę mnóstwo wspomnień. Wiosną z ich powodu powroty ze szkoły były
prawdziwym utrapieniem, bo latały wszędzie. Na drodze i przy furtce w
ogrodzeniu. Na podwórzu wśród gałęzi bzu, tawuły i lip. Trzeba było skradać się
niepostrzeżenie i cicho, choć powietrze wibrowało monotonnym brzęczeniem. Dlatego
najczęściej rzucałam się biegiem albo szłam okrężną drogą, zwłaszcza w majowe i
czerwcowe południa, kiedy miały zwyczaj się roić. Pamiętam też zapach wosku i dymu
z dmuchawy, którą okadzało się pszczoły, aby je uspokoić przed wybieraniem
miodu. W blaszanym pojemniku żarzyło się próchno z suchymi liśćmi.
Henry Bacon, Córka pszczelarza, 1881; obraz z: http://www.artnet.com/ |
Gdy
wspominam Dziadka, widzę go w kapeluszu z siatką zasłaniającą twarz i w
szaroniebieskim fartuchu, bo nie zakładał specjalnego kombinezonu ani
rękawiczek. Pszczoły spacerowały po jego nagich dłoniach, lecz żądliły
niezwykle rzadko. Kiedy pytałam dlaczego, mówił, że go znają i nie widzą w nim
zagrożenia. Że rozpoznają jego zapach, bo je karmi, troszczy się o nie jak o
ludzi, bez niego nie przetrwałyby zimy. Oraz że się ich nie boi. Tymczasem ja bałam
się bardzo.
stroje pszczelarskie; XIX wiek; obraz z: www.pinterest.com |
Utkwił
mi w pamięci smak wczesnego miodu. Dziadek wybierał dorodne plastry, lepkie i
pełne słodyczy, i trzeba było je wysysać, co z łakomstwa robiliśmy już na
podwórzu, w cieniu lip, nie zważając na znajdującą się tuż-tuż pasiekę. To był coroczny
rytuał; odkąd zabrakło Dziadka, zgubiłam gdzieś smak tamtego miodu i choć go
szukam, raczej nie znajdę. Pamiętam też rozmowy o zagrożeniu warrozą[1],
która już wówczas pustoszyła polskie pasieki. O zimach stulecia i tak
deszczowych lipcach, że pszczoły umierały w ulach albo nie wracały z łąk. O
tym, że ani ja, ani nikt z rodziny nie wiąże przyszłości z pasieką, więc kto
miałby ją przejąć…
z cyklu: Dawne rzemiosło. Jak powstaje miód.
okładka książki "Historia pszczół"; zdjęcie z: www.wydawnictwoliterackie.pl |
Wspomnienia
te wróciły nieprzypadkowo, bo podczas lektury powieści „Historia pszczół” Mai
Lunde[2].
Każdy jej wątek był mi bliski. Opowieść o Tao, Kuanie i ich trzyletnim synku
Wei-Wenie oraz o świecie bez pszczół, które wyginęły, więc ich obowiązki przejęli
ludzie. Losy Williama Savage’a, dziewiętnastowiecznego przyrodnika i drobnego
kupca cierpiącego na melancholię z powodu fiaska naukowych planów. William
dostrzegł w pszczołach szansę na zrealizowanie marzeń o naukowym sukcesie,
wiekopomnym dokonaniu, lecz poniósł klęskę. Historia George’a, Amerykanina
żyjącego w 2007 roku, zapalonego pszczelarza, któremu pasieka narzuca rytm
życia. Trwa przy niej niczym żołnierz na posterunku nawet wtedy, gdy musi ją
zakładać po raz drugi i trzeci.
pszczoła - hieroglif egipski; obraz z: www.pinterest.com |
Pszczoły
są w książce Mai Lunde metaforą świata ludzi. Edmund Savage, dandys, pijak i
utracjusz, to klasyczny truteń. Przewodząca Komitetowi Li Xiara sprawuje władzę
niczym królowa pszczół, natomiast Charlotte, Georg i William mają naturę
robotnic. Bez trudu też odczytujemy odniesienia do przypisywanych pszczołom od
zawsze metaforycznych i symbolicznych znaczeń. Owady te już zdaniem
starożytnych stanowiły wzór idealnej organizacji pracy, ale też emblemat
śmierci[3],
zmartwychwstania, nieśmiertelności, symbol słoneczny i atrybut bogiń związanych
z Księżycem. Przytoczona w powieści historia Kupidyna pokąsanego przez pszczoły
to, jak twierdzi Władysław Kopaliński, treść bajki dydaktycznej Teokryta,
natomiast historia Wei-Wena nasuwa skojarzenie z mitem o Demeter i Korze, bo
Tao, matka chłopca, gotowa jest poruszyć niebo i ziemię, by go odszukać. Udaje
się do wyludnionego Pekinu i na tereny niekontrolowane, które są niczym Hades i
Tartar.
O
„Historii pszczół” trudno zapomnieć. Powieść podsuwa tyle możliwości odczytań, kryje
tak wiele aluzji, że nie wiem, jak ją sklasyfikować. Spodziewałam się typowego
współczesnego bestsellera, którego narodziny są huczne, lecz żywot krótki, a
dostałam naprawdę świetną książkę nie tylko o tym, że bez pszczół nie ma w
naszym świecie życia – jak zwykł mawiać mój Dziadek.
[1] warroza – najgroźniejsza choroba
pszczół; zakażenie pasożytami, drobnymi pajęczakami;
[2] Maja Lunde, Historia pszczół,
Kraków 2016.
[3] Sformułowanie Władysława
Kopalińskiego; potwierdzenie tego znajdujemy na przykład w wierszu Bolesława Leśmiana „Pszczoły”;
Właśnie niedawno kupiłam tę książkę i czeka grzecznie aż zostanie przeczytana:)
OdpowiedzUsuńCzytałam e-book, więc nie widziałam wydania papierowego. Podobno jest piękne. Ciekawa jestem wrażeń z lektury. :-)
UsuńPani Agnieszko, juz przeczytalam kilak recenzji na temat tej ksiazki, wszystkie bardzo pochelbne. Nie jestem pewna do konca, czy to lektura dla mnie, ale moze kiedys przeczytam. Piekne wspomienia z dziecinstwa nadaly specjalnego wymiaru dla Pani czytajac ta ksiazke:) Pozdrawiam serdecznie:)
OdpowiedzUsuńMyślę, że to powieść warta lektury, zwłaszcza że w atrakcyjny sposób porusza ważne dla wszystkich kwestie. Radzę Pani mimo wszystko spróbować. :-) Pozdrawiam. :-)
UsuńPani Agnieszko, przekonalam sie i zamowilam w wersji elektronicznej, pewnie dopiero na wakacjach przeczytam, ale podziele sie moimi wrazeniami:) Pozdrawiam;)
UsuńŻyczę ciekawych wrażeń. :-) Chętnie dowiem się, co sądzi Pani o tej książce. Pozdrawiam. :-)
UsuńI znów książka, którą warto nie tylko przeczytać, ale również mieć na półce.
OdpowiedzUsuńSłodkie wspomnienia ...nie mam takich, ale miód uwielbiam i nie wyobrażam sobie początku dnia bez szklanki wody z miodem i cytryną. Dlatego na miód wydajemy sporo.
Trudno sobie wyobrazić świat bez pszczół.........
Ja też zawsze mam pod ręką miód, nadaje napojom niepowtarzalny aromat. Poza tym wierzę w jego lecznicze właściwości. Nie odmawiam sobie. :-)
Usuń@ ule do swojego ogródka przyjął od znajomego mój tata. Skończyło to się szybką ekspedycja mojego męża na pogotowie ratunkowe 1 maja(brak wolnych taksówek, świętowanie ogólne), ponieważ ukąszenie pszczółki spowodowało zakażenie. Pręga od nadgarstka dotarła pod pachę. Pielęgniarka głośno zastanawiała się, jakiej igły do strzykawki użyć - grubej czy cienkiej, co u męża wywoływało omdlenie :-) Dlatego kochamy pszczoły ale z daleka. Miód uwielbiamy.
OdpowiedzUsuńZ tego powodu obowiązują bardzo rygorystyczne zasady ustawiania pasiek (10 metrów od drogi publicznej, przynajmniej 200 metrów od szkoły), a właściciel musi być ubezpieczony. W każdym razie nie każdy może być pszczelarzem. :-) Dobrze, że w tym przypadku nic poważnego się nie stało. :-)
UsuńPani Agnieszko poznałam Pani blog niedawno, a już staję się Pani dla mnie opiniotwórczą boginią "książkosfery". Czytając standardową recenzję tej pozycji wycofałam się do pozycji: "przeczytam w wolnej chwili". Tymczasem już szukam ebooka. A propos retrospekcji z wyciągania miodu: w dzień "miodobrania" u moich dziadków jadło się świeżo obrane ogórki z jeszcze ciepłym miodem prosto z wirówki. Taka fanaberia :) Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńJest Pani dla mnie bardzo miła, dziękuję za zaufanie. Proszę jednak pamiętać, że taki sposób pisania o książce nie świadczy o subiektywizmie autorki tekstu, bo kierowały mną sentymenty. :-) Jeśli chodzi o ogórki, są idealnym dopełnieniem miodu. Ogórki, miód, konfitury - zestawienie jak w "Pannach z Wilka" Jarosława Iwaszkiewicza. ;-) Pozdrawiam. ;-)
UsuńMoja córa już czytała tą książkę i ogromnie jej się podobała... Ja także mam ją w planach. Bardzo erudycyjna recenzja, którą czytało mi się z prawdziwą przyjemnością :)
OdpowiedzUsuńMamy więc z Pani córką podobny gust. :-) Miło mi, że spodobał się Pani tekst o "Historii pszczół". Serdecznie pozdrawiam. :-)
UsuńPiękna recenzja , wspaniale ilustrowana, ze starannie wyselekcjonowanymi ilustracjami . Jedno zdanie zapamiętam, bo sam odnoszę podobne wrażenie : "Spodziewałam się typowego współczesnego bestsellera, którego narodziny są huczne, lecz żywot krótki" - przykre ale prawdziwe. Dziękuję za piękną recenzję
OdpowiedzUsuńMiło mi bardzo. :-) Pozdrawiam. :-)
UsuńRozmarzyłam się i z nostalgią wróciłam do lat dziecięcych.
OdpowiedzUsuńZ chęcią sięgnę po "Historię pszczół", aby podobnie jak Ty, odkryć metaforę świata ludzi.
W takim razie bardzo jestem ciekawa, czy nasze wrażenia i wnioski z lektury będą podobne. :-) Pozdrawiam. :-)
UsuńJakie piękne, cudowne wspomnienia:)
OdpowiedzUsuńDziękuję i pozdrawiam. :-)
UsuńMasz piękne wspomnienia, aż zazdroszczę...
OdpowiedzUsuńPszczoły to magia ;-)
Wspominanie to też forma refleksji (http://marginopis.blogspot.com/2013/01/refleksje-nad-ich-brakiem.html), a czasem terapii lub ucieczki od świata. ;-) Piszesz niesamowite teksty. Nie mogłam się od nich oderwać, choć to banalny komplement. Trudno polemizować z Twoimi poglądami na temat kultury masowej i współczesnego nauczania, zwłaszcza literatury. Zdaje się, że faktycznie rzetelna refleksja nad sensem i jakością filmu, może w ogóle dzieła sztuki, skończyła się wraz z odejściem epoki kaset VHS i papierowej książki. Greenaway? Tu bym podyskutowała. Nie ma nic lepszego od „Dzieciątka z Macon”. ;-)
UsuńDziękuję. Czuję się zaszczycony i... zawstydzony. Ale cieszę się, że Ci się podoba.
OdpowiedzUsuńA co do Greenawaya, to ubolewam, że nie znam wielu jego filmów. W ogóle o nim dowiedziałem się z notki w "Nowej Fantastyce" dotyczącej "Dzieciątka z Macon". A do dziś tego filmu nie widziałem. Ot, ironia.
W takim razie polecam Ci "Dzieciątko...", koniecznie na dużym ekranie. To film o barokowej formie, z mocno zaznaczoną teatralizacją kostiumów i przerysowaną grą aktorów. Inspirowany malarstwem. Podobno "Dzieciątko..." kocha się lub nienawidzi; nie jest filmem dla każdego. Pozdrawiam. :-)
UsuńCzytam po raz kolejny ten tekst i coraz bardziej podoba mi się Twoja metaforyczna interpretacja - to ona przeważyła szalę by tę książkę przeczytać. Podczas lektury jednak - tak to bywa - moją uwagę przykuły inne szczegóły. Oczywiście można czynić pewne porównania społeczności ludzkiej z pszczelim rojem - wszyscy jesteśmy kowalami naszego wspólnego losu - ale te różnice są chyba znacznie istotniejsze i zapewne dlatego reżimom komunistycznym nigdy do końca nie udało się wtłoczyć wszystkich pomiędzy jednakowe ramki (odstęp 9 mmm ;-)). Nawet w tej powieści nie brak bohaterów, którzy wyłamują się z szyku: Tao, Ted, chłopiec z restauracji...
OdpowiedzUsuńMimo mojego podziwu dla pszczół cieszę się, że niezupełnie je przypominamy. ;-)
Zawsze doszukuję się metafor - albo nasuwają mi się same. To konsekwencja wieloletniej tresury polonistycznej. Gorzej, że czasem widzę je tam, gdzie ich nie ma. ;-) Ta książka, oprócz zwykłej przyjemności czytania, daje jednak znacznie więcej. I choć nie jest to niewątpliwie powieść przełomowa, zawiera liczne cenne spostrzeżenia, może nie odkrywcze, ale ważne. Oprócz tego cechuje ją szlachetna prostota formy, przejrzystość konstrukcji - bardzo to lubię. :-)
UsuńAle to jak najbardziej cenne - tak mi się wydaje. Ten sam tekst można odczytywać na tyle sposobów, ilu ma czytelników. Chyba nie ma na to rady i pisarze muszą się pogodzić z tym, że czytelnik nie jest jedynie biernym odbiorcą, lecz tworzy we własnym umyśle swoisty obraz tego, co czyta. Niekiedy mocno odstający od tego, co autor miał na myśli. ;-)
UsuńZgadzam się w zupełności z tym, że warto po "Historię pszczół" sięgnąć. Poza edukacyjnymi wartościami jest to po prostu ładna opowieść. W sam raz na upalne lipcowe dni, gdy wokół uwijają się pszczoły.
Pozdrawiam ;-)
Niby tak. Istnieje jednak niebezpieczeństwo nadinterpretacji. :-D :-D
UsuńNo, ba! Wiem coś o tym! Nie jest się wtedy czytelnikiem idealnym, ale czy taki naprawdę istnieje?! ;-)
UsuńMnie się wydaje, że wystarczy powstrzymanie się od przypisywania autorowi tego, co samemu się widzi. I dodam jeszcze przekornie, że niedawno gdzieś wyczytałam, niestety nie pamiętam u kogo - być może Freud jeszcze mi się snuje w umyśle - że każdy pisarz wie co chce napisać, ale o tym, co naprawdę napisał dowiaduje się od czytelników. ;-)
Tekst żyje własnym życiem. :-D
Usuń